piątek, 11 grudnia 2015

Prolog

Życie bywa zaskakujące. Czasem tak bardzo, że aż trudno to sobie wyobrazić. Zbieg okoliczności? A może przeznaczenie? Trudno zdefiniować coś, czego zdefiniować się nie da. Niby totalnie normalna sytuacja, która codziennie przydarza się milionom ludzi, a równocześnie tak niezwykła. Trudna do ogarnięcia, niepojęta. Sytuacja przez którą zmieniło się życie dwóch osób. Jej, Nadii, dwudziestotrzyletniej dziewczyny, trochę dziwnej, emocjonalnej, stukniętej na punkcie siatkówki. I jego, Krzysztofa, trzydziestopięcioletniego siatkarza, libero Reprezentacji Polski w Piłce Siatkowej Mężczyzn i Asseco Resovii Rzeszów.

A o wszystkim zadecydował zupełny przypadek..

To nie był dobry dzień. Nie był dobry nawet w jednym ułamku procenta. Właśnie bez większego wyjaśnienia zwolniono ją z pracy, w sklepie jak na złość nie było jej ulubionej czekolady, która mogłaby choć minimalnie ten dzień polepszyć, kłótnia z rodzicami również w poprawie samopoczucia nie pomogła, a jakby tego było mało, zaczął padać deszcz, a ona oczywiście nie miała ze sobą parasolki przez co w ciągu pięciu sekund zamieniła się w zmokłą kurę! Nie wytrzymała. Rozpłakała się. Krople deszczu zlewały się z łzami, które prawdziwym wodospadem wypływały z jej oczu, mokre od oberwania chmury włosy przyklejały się do jej twarzy. Była pewna, że ze spływającym makijażem wyglądała jak panda, a raczej jak zombie, bo pandy przecież zdecydowanie są słodkimi istotami, a ona w tym momencie z pewnością słodko nie wyglądała. Nie przejmowała się tym. Miała w głębokim poważaniu fakt, że w okół niej biegało pełno ludzi uciekających przed ulewą pod najbliższy, choćby najmniejszy skrawek dachu. Ona nie miała zamiaru uciekać. Było jej wszystko jedno. Szła przed siebie, patrząc pod nogi i nawet nie próbując omijać kałuż, które z każdą mijającą sekundą stawały się coraz większe. W momencie gdy na chwilę uniosła wzrok, niebo przecięła błyskawica, a zaraz potem rozległ się potężny huk przez co rozpłakała się jeszcze bardziej. Lubiła burze, ale jedynie gdy znajdowała się w swoim bloku z piorunochronem na dachu, a nie w środku miasta, w parku, z drzewami na około. Ale nawet wtedy nie przeszło jej przez myśl, by zmyć się z tego miejsca jak najszybciej. Dalej spokojnym krokiem szła przed siebie. W pewnym momencie poczuła silne uderzenie. Ktoś na nią wpadł. A może to ona wpadła na kogoś? Nie ważne. 

- Bardzo Panią przepraszam! - usłyszała głos próbujący przekrzyczeć ulewę. 

Znała ten głos. Bardzo dobrze go znała, choć w tym momencie była pewna, że to tylko złudzenie, kolejna chora schiza, którą płata jej mózg. Mimo to, uniosła wzrok by to sprawdzić. Cholera. Wcale jej się nie wydawało. Przed nią stał jej idol. Przemoczony tak samo jak ona do suchej nitki, Krzysztof Ignaczak we własnej osobie. Chyba, że wzrok też płatał jej figle. Ale to również nie ważne, bo w tym momencie nawet obecność jej największego autorytetu sprawiła, że rozpłakała się jeszcze bardziej. Los z niej zakpił. Zawsze przed snem wyobrażała sobie, że pozna go wyglądając jak księżniczka, w pięknej sukience, jeszcze piękniejszym makijażu i fryzurze, na obcasach, a nie jak mokre gówno z włosami poprzylepianymi do twarzy. 

- Dlaczego płaczesz? - zapytał. Zdziwienie malowało się na jego twarzy i nawet nie próbował tego ukryć. Trudno ukryć emocje, a on nigdy nie był w tym dobry. Szczególnie jeśli jakaś drobna i przemoknięta dziewczyna o kasztanowych włosach wybucha na Twój widok płaczem. Mimo, że był siatkarzem, a fanki na jego widok reagowały różnie, to nigdy dotąd nie spotkał się z taką reakcją. Tym bardziej, że to zdecydowanie nie był płacz w wybuchu radości. Raczej bezsilność, wołanie o pomoc, której w jednej sekundzie zdecydował się podjąć. A wszystko przez te wielkie, intensywnie niebieskie zapłakane oczy, jakich jeszcze w życiu nie widział. I milion kryjących się w nich uczuć..

- W sklepie nie mieli mojej ulubionej czekolady. - wypaliła nie wiele myśląc, ale po chwili i małej pomocy stojącego przed nią siatkarza, który zrobił minę jaką trudno opisać dotarło do niej jaki beznadziejny powód podała, przez co wybuchnęła głośnym śmiechem. Była pewna, że Ignaczak zaraz ucieknie, bo przecież niewątpliwie właśnie zrobiła z siebie idiotkę przed jej własnym, osobistym idolem, najlepszym libero na świecie. Ale on nie uciekł. Tylko zaczął się śmiać. Tak samo głośno jak ona.
Przed chwilą płakała, teraz się śmiała. I był to z pewnością najbardziej niesamowity uśmiech świata. Najbardziej szczery, choć tą szczerość zauważył tylko na początku. Potem w oczach znów pojawiły się łzy, które na nowo zaczęły spływać po policzkach. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Złapał ją za rękę i poprowadził do swojego samochodu stojącego tuż za parkiem. Nie wyrywała się, nie pytała, po prostu za nim szła cały czas wpatrując się w ziemię. Ciekawość go zżerała. Było w tej dziewczynie coś, czego nie potrafił opisać. Nie mógł jej tak zostawić. I choć był pewny, że teraz już nic nie będzie takie jak dawniej, postanowił ją poznać. A z czasem rozszyfrować.. 

Podczas trwającej dziesięć minut jazdy nie odezwali się do siebie ani słowem. Oprócz wyciągnięcia od niej adresu zamieszkania, nic nie powiedziała. A on nie chciał jej męczyć. Najważniejsze było to, że przestała płakać. Po dotarciu pod wskazany przez nią adres, wysiedli z samochodu.

- Dziękuję za odholowanie do domu. - spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Ale teraz jestem Ci winna herbatę, wejdziesz? 

- Jasne. - skinął głową. 

W duchu modlił się, żeby zaprosiła go do środka. Na prawdę chciał ją poznać. Ale czy ona chciała poznać jego? Czy nie była to tylko grzecznościowa propozycja? Tego nie wiedział. Miał nadzieję, że jednak nie, że zaproszenie było w stu procentach szczere. A do niej powoli docierało to, że właśnie wchodzi do mieszkania w towarzystwie człowieka, który jakimś cudem stał się dla niej bliższy niż własna rodzina. Jak? Nie potrafiła tego wyjaśnić. Od kiedy pamięta siatkówka była dla niej najważniejszą częścią życia. Nigdy sama nie spróbowała sił w tym sporcie, nie ciągnęło ją na boisko, choć w szkole na WF uwielbiała odbijać piłkę. Jednak zdecydowanie wolała siebie w wersji kibica. Regularnie odwiedzała Podpromie, ale zawsze trzymała się z boku. Nie podchodziła po autografy, zdjęcia. Do szczęścia wystarczał jej widok siatkarzy, widok Jego. Czasem stawało się to męczące, wręcz chore, ale tak utożsamiła się z tą dyscypliną sportową, że nic na to nie mogła poradzić. Jej humor w dużym stopniu zależał od tego jak się sprawy mają w jej ukochanym sporcie. Żyła siatkówką. Wygrywała i przegrywała razem z siatkarzami. Zawsze stała murem za zwariowanym libero, który właśnie w milczeniu wszedł za nią do jej prywatnego mieszkania.. 

Szybko zdjęli mokre odzienie wierzchnie. Nadia zaprosiła swojego gościa do kuchni, zrobiła herbatę i skierowała swoje kroki do łazienki, gdzie z małej szafki wyjęła dwa ręczniki, po czym ruszyła do sypialni w poszukiwaniu czegoś na przebranie dla siebie i libero. Była pewna, że ma tu gdzieś jakieś ubrania ojca. I faktycznie znalazła jakiś T-shirt i stare dresowe spodnie. Ignaczak szybko się przebrał i wrócił do kuchni. Nadii chwilę zajęło przywrócenie się do normalności. Patrząc w swoje odbicie w lustrze dziwiła się jakim cudem siatkarz nie uciekł, a co lepsze postanowił ją jeszcze odwieźć do domu. Wyglądała okropnie! Gorzej niż stado obrzydliwych goryli z gołymi, różowymi dupami na wierzchu. Wychodząc z łazienki zauważyła libero stojącego w salonie i wpatrującego się.. w wielką antyramę wiszącą w centralnym punkcie salonu. Zupełnie zapomniała, że takie oto cudo tam wisi i nawet chcąc, nie da się obok zdjęcia przejść obojętnie. 
Chyba nie trudno domyślić się, że zdjęcie w antyramie przedstawiało niejakiego Krzysztofa Ignaczaka? Teraz była już pewna, że libero za chwilę zmyje się z jej mieszkania i już nigdy więcej go nie zobaczy. Chyba, że na meczu. Znów ją zaskoczył. Został. I choć wyraźnie zdziwiony, uśmiechnął się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów, a ona była pewna, że od tego momentu wszystko się zmieni..

I tak właśnie wszystko się zaczęło.

***

Tak, nic Wam się nie przewidziało.
To ja. Ta sama. Od Juli i Winiara. :) 
Po 10 miesiącach wracam do was z nowym, jeszcze ciepłym opowiadaniem! 
Na wstępie zaznaczam, że nie będzie ono miało tak jak poprzednie 987654345678 rozdziałów wyjętych z dupy.
Będzie krótko, zwięźle i na temat.

Muszę tutaj podziękować mojej Domce znanej raczej jako Grin, bo to właśnie ona zmotywowała mnie do stworzenia tego.. czegoś. Bez niej nic by nie powstało. Czy to dobrze? Sami ocenicie. :) 
Sama również tworzy. I to jak tworzy! Jeśli macie mocne nerwy zapraszam między innymi: TUTAJ. :)

Mam nadzieje, że zostawicie po sobie ślad w postaci choćby krótkiego komentarza. 
To bardzo motywuje do dalszego działania!
Rozdziały będą się pojawiać co tydzień. 

Z góry przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne, stylistyczne i interpunkcyjne. 
Więcej grzechów nie pamiętam. :) 

Miłego czytania! 

STEJ TJUND! - Tęskniłam. ;') 

2 komentarze:

  1. No cześć, jestem Domka, zwana też Grin, Etatowy Łamacz Czytelniczych Serc albo Szczęśliwa Blond Pieczarka.
    Kłaniajcie mi się.
    Igła dobry duszek, a tłumaczenie Nadii wygrało wszystko. A sama Nadia wygrała życie.
    i generalnie to wiesz, kocham cię i strasznie się cieszę, że to tu jest, wiesz?
    <3
    Grin [hurt-her-again]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że się cieszysz! Ja trochę mniej. :'D
      Ale dziękuję i też Cię kocham. :* <3

      Usuń