poniedziałek, 28 marca 2016

INFORMACJA

Cześć kochani.

Minął ponad miesiąc od dodania ostatniego rozdziału, a ja dopiero dziś zorientowałam się, że może jednak jakimś cudem ktoś tutaj zagląda i wypadałoby wyjaśnić moją nieobecność. 

Niestety mój wstrętny laptop zeżarł mi wszystkie rzeczy z dysku, między innymi to opowiadanie, które już skończone czekało na publikacje. I niestety się nie doczekało.

Jestem wściekła, bo było to jedno z dwóch opowiadań, które udało mi się skończyć i choć dotarcie do końca niesamowicie mnie wymęczyło a jego efekt był dużo poniżej oczekiwań - jest mi szkoda. 

Nie wiem czy kiedykolwiek tu wrócę, aczkolwiek pozostawiam sobie otwartą furtkę. Może kiedyś nadejdzie moment w którym będę miała siłę i ochotę na ponowne zmierzenie się z bohaterami tego tutaj czegoś. Może. Nic nie obiecuję.

Przepraszam, siły wyższe. :( 
Do napisania, mam nadzieję! 

wtorek, 16 lutego 2016

IV

Po sylwestrowym wybryku czuł się jeszcze gorzej. O ile to w ogóle było możliwe. Chodził na treningi bo chociaż tam mógł się wyżyć. Mógł poczuć się z powrotem wolny. Boisko zawsze było odskocznią od wszystkiego. Treningi wysysały z niego całą energie, a co za tym idzie nie miał potem nawet siły na myślenie. Nie jednokrotnie w swoim życiu dziękował Bogu za to, że ma siatkówkę. Choć i ona czasem potrafiła być nieznośna i wredna. Potrafiła odebrać resztki chęci do życia. W takich momentach zawsze pomagała mu Iwona. To ona gdy wpadał w dołek natychmiastowo go z niego wyciągała. Ale wtedy pozwalał jej to robić. Po jakimś czasie dopuszczał ją do siebie. Teraz nie miał na to ochoty i czuł się z tym podle. Ale nie potrafił inaczej. Zdawał sobie sprawe, że traktuje ją jak powietrze. I że zdecydowanie nie powinien tak robić. Usłyszał skrzypnięcie drzwi, wzdrygnął się lekko ale nie odwrócił. Nie potrafił spojrzeć swojej żonie prosto w oczy. Tak, był tchórzem. Pierwszy raz w życiu zachowywał się jak tchórz i doprowadzało go to do szaleństwa. 

- Kochanie.. - usiadła obok niego kładąc dłoń na jego ramieniu. - Porozmawiasz ze mną? - spytała.

- Muszę pomyśleć. - odparł wymijająco. Chciał, żeby wyszła. Chciał być sam. Iwona skinęła głową i z cichym westchnieniem po chwili zniknęła z pokoju. 

Oparł łokcie o kolana zakrywając twarz dłońmi. Jego myśli zatoczyły krąg z powrotem wracając do Nadii. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Była w totalnej rozsypce, ale w jej oczach było coś czego do tej pory nie potrafił rozgryźć. Patrzył na nią i widział obraz nędzy i rozpaczy. Z każdym kolejnym dniem poznawał jej wszystkie słabości. Pozwalała mu na to. Dopuszczała go do siebie, zaufała mu. Nie zdając sobie z tego sprawy pokochał ją z każdą wadą, choć cały czas zastanawiał się czy właściwie jakieś ma. Był gotowy iść z nimi przez życie. Był gotowy jej pomóc. I doskonale wiedział, co to oznacza..

Kolejne dni mijały, a ona nie potrafiła zebrać się na rozmowę z Krzyśkiem. Unikała go jak tylko mogła, właściwie widziała się z nim dwa czy trzy razy i nigdy na osobności. Bała się spojrzeć mu w oczy, bo w Sylwestra poczuła coś czego jeszcze nigdy w życiu nie czuła. Nawet podczas związku z Kacprem, a była przecież w chłopaku zakochana do szaleństwa. Wiedziała, że w końcu musi z nim porozmawiać. Tak być nie mogło. Nie chciała stracić człowieka, który stał się nieodłącznym elementem jej życia. Nie spodziewała się tylko, że ta rozmowa odbędzie się tak szybko, więc kiedy otworzyła drzwi, a przed nimi stał Ignaczak z trudem powstrzymała się od zatrzaśnięcia mu ich przed nosem. Stał nieruchomo wciskając ręce w kieszenie jeansów. Patrzyli na siebie w milczeniu dopóki Nadia nie odsunęła się na bok pozwalając Krzyśkowi wejść do środka. Zatrzasnął drzwi i stanął tuż za nią łapiąc za rękę i odwracając do siebie.

- Nadia.. - odezwał się cicho. - To co się wtedy wydarzyło.. - oparł się o ścianę wzdychając ciężko, cały czas ściskając jej dłoń. - Zakochałem się. - wypalił wpatrując się w nią nie pewnie. - Wiem, jestem kretynem, ale to jest silniejsze ode mnie. Nadia! - uniósł głos kiedy zobaczył, że dziewczyna w cale na niego nie patrzy. Objął dłońmi jej twarz. Dopiero wtedy zobaczył, że po jej policzkach spływają grube łzy. - Kocham Cię, słyszysz? - powtórzył.

Patrzyła na niego zamglonym wzrokiem, nie wiedziała co się dzieje. Nie wiedziała czy to sen czy faktycznie to dzieje się na prawdę. Ale przecież to nie miało żadnej racji bytu, nie miało sensu. Nogi jej się ugięły, nie miała pojęcia jakim cudem jeszcze stoi. Każde słowo, które wypowiadał trafiało prosto w jej serce.

- To jakieś szaleństwo. - kontynuował. - Idę do łóżka myśląc o Tobie, budzę się myśląc o Tobie. Myślę o Tobie cały cholerny dzień i nie potrafię przestać! - wybuchł. 

- Igła.. - wyłkała. Obserwował uważnie jej reakcje. Bał się, że właśnie wszystko spieprzył. Bał się, że ją straci. Jeszcze mocniej ścisnął jej dłoń. - Krzysiu, nie.. - pokręciła głową. 

- Cii.. - przyłożył palec do jej ust i przybliżył się na tyle, że pomiędzy nimi nie można było już wcisnąć choćby.. igły. 

Nie potrafiła mu się oprzeć. Nie potrafiła zaprotestować, zawsze tak było, zawsze była uległa, bo to przecież on, Krzysztof Ignaczak. On chyba to zauważył, bo jego usta znalazły się na jej wargach w tej samej sekundzie. Na początku całowali się delikatnie, jedynie lekko muskając swoje wargi. Jego ręce znalazły się na jej talii, a ona owinęła swoimi jego kark, palce wplątując w krótkie włosy siatkarza. Z czasem ich wargi zaczęły ze sobą współpracować, całowali się coraz namiętniej odrywając od siebie dopiero gdy zabrakło im tchu. Oboje ciężko oddychali, Krzysiek cały czas jedną ręką trzymał ją mocno przy sobie, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie. Drugą natomiast gładził jej szyje. 

- Nie możemy.. - szepnęła prosto w jego usta starając się aby zabrzmiało to jak najbardziej normalnie.

- Mam już dość robienia rzeczy, które powinienem robić. Od samego początku, od momentu w którym zobaczyłem Cię wtedy, w parku poczułem coś.. czego nie potrafiłem zrozumieć, ale teraz wiem co to było. - słowa wypływały z jego gardła jak wystrzelane z procy. - W życiu jest tak, że zakochujemy się od pierwszego wejrzenia, chociaż rozsądek podpowiada, że to pomyłka i wtedy zaczynamy z tym walczyć, tak na prawdę wcale nie chcąc zwyciężyć. Ale w końcu nadchodzi chwila, gdy uczucie bierze górę i.. teraz wzięło. Nie chce, nie mam sił by to powstrzymywać. Chcę być z Tobą, chcę być przy Tobie. - dokończył na jednym wdechu opierając czoło o jej czoło. 

- Nie możesz. - odparła ledwo słyszalnie. - Masz rodzinę.. Żonę, dzieci. Przy nich musisz być, nie przy mnie. Ja jestem intruzem w Twoim życiu, Krzysiu. - ujęła jego dłoń, która cały czas obejmowała jej policzek.

- Nie mów tak. - oburzył się i przytulił ją do siebie czując, że ma przy sobie istotę, dla której zrobiłby wszystko, z którą chciałby spędzić wieczność, choć wieczność jest zbyt krótka na wyszeptanie tego jak bardzo mu na niej zależy. - Oboje wiemy, że ciągnie Cię do mnie tak samo jak mnie do Ciebie. - mówił pewnie patrząc prosto w jej załzawione oczy. - Wiem, że odnajdujesz bezpieczeństwo w moich ramionach, że uwielbiasz gdy jestem przy Tobie. Cholera. - przerwał na chwilę słysząc jej szloch i jeszcze mocniej ją do siebie przycisnął. - Przecież wiesz i ja też wiem jak uwielbiasz mój ton głosu i śmiech. Oboje doskonale to wiemy, prawda? Obojgu nam na sobie zależy. - wyszeptał, a ona w duchu zgadzała się z każdym wypowiedzianym przez niego słowem, choć w myślach wciąż krążyła postać Iwony, Sebastiana i małej Dominiki.. Wiedziała, że to jest dla nich zbyt niebezpieczne, zakazane. A ta myśl bolała. A on.. Miał dość powstrzymywania się. Chciał żyć chwilą i nie martwić się o konsekwencje. Chciał być z nią tu i teraz. Chciał ją czuć, jej dotyk, zapach, oddech. Wszystko.

- Co teraz będzie? - wyszeptała licząc na jakąś odpowiedź.

- Nie wiem. - pokręcił głową muskając ustami jej czoło. - Na prawdę nie wiem.. - dodał ciszej.

***

Gdy po kolejnym meczu wychodziła z Podpromia poczuła jak ktoś łapie ją za przedramie. Była pewna, że to Ignaczak więc jakie było jej zdziwienie kiedy zobaczyła, że osobnik, który ciągnie ją do samochodu wcale Ignaczaka nie przypominał. Choć również był siatkarzem. Wyraz jego twarzy nie znosił sprzeciwu, więc kiedy nakazał jej wsiąść do samochodu bez słowa wykonała jego polecenie, a on sam okrążając swoje auto w ciągu trzech sekund usiadł za kierownicą.

- Nasze życie to nie bajka. Właściwie to taki thriller. Czasem z domieszką horroru. - zaczął wlepiając niewidzący wzrok w przednią szybę samochodu. - Ciężkie treningi, po których nie raz nie ma się siły ruszyć nogą, ciągłe poświęcenia, wyjazdy. Prawie nie ma nas w domu. I nie ma znaczenia, czy żona zaczęła rodzić, czy to urodziny, komunia święta dziecka, ślub najlepszego przyjaciela, jakiś nagły wypadek. Nikogo to nie obchodzi. 

- Alek. - przerwała mu zdezorientowana. - Nie rozumiem.. O co chodzi? - zapytała. Spojrzał na nią uśmiechając się blado, po czym z powrotem wbił wzrok w szybę, nie mając zamiaru w tym momencie odpowiadać.

- Stres, przekładający się na napiętą atmosferę w domu, awantury rodzące się z niego. - kontynuował. - Przegrane, czasem zupełnie nie istotne, a czasem takie po których odechciewa się żyć, bo zdajesz sobie sprawę, że zrobiłeś wszystko, absolutnie wszystko, dałeś z siebie maksa, a i tak nic z tego nie masz. Na przykład medalu na który czekałeś przez całe swoje życie, na który jak wół harowałeś przez kilkanaście lat wylewając hektolitry potu na treningach, ryzykując swoje zdrowie. Wtedy przychodzi zwątpienie, bezsilność, mnóstwo pytań, na które nie potrafisz znaleźć odpowiedzi. Bo na nie po prostu nie ma żadnych odpowiedzi. Możesz nawet popaść w depresje. Do tego dochodzą kontuzje, atakujące zupełnie znienacka. Czasem drobne, ale są też takie, które potrafią wykluczyć z grania nawet na rok. I wtedy właśnie potrzebujemy drugiej osoby. Osoby, która pomoże nam przez to przejść, z powrotem naprowadzi na dobre tory, pokaże, że nie wszystko stracone. To musi być osoba z silnym charakterem, rozumiejąca pracę swojego mężczyzny, nie robiąca awantur za każdym razem, gdy trening się przedłuży, czy gdy partner z jakiegoś powodu nie może spełnić danej obietnicy. Osoba dużo silniejsza niż jej partner. Bo to ona musi zajmować się wszystkim, ogarniać to wszystko bo my.. My czasem jesteśmy jak dzieci we mgle. Błądzimy, nie potrafimy się odnaleźć. Taka osoba musi robić dobrą minę do złej gry. Wiem, że czasem tęsknota za partnerem jest wielka, wręcz nie do zniesienia. Trzeba  mieć w sobie mnóstwo sił, by nie rozkleić się gdy twój ukochany po miesiącu z dala od domu wisi na telefonie i płacze, że tęskni. W naszym życiu nie ma też miejsca na planowanie. Nie wiemy co zdarzy się za tydzień, dwa, czy pół roku. Musisz być całkowicie podporządkowana pod życie swojego partnera. Musisz być gotowa na wszelkie zmiany, te małe jak i te duże jak spakowanie całego dobytku i wyruszenie na koniec świata tylko po to, by Twój mężczyzna mógł dalej się rozwijać. - zaciął się na chwilę dając czas, aby te słowa w pełni do niej dotarły. - Jasne, że nie zawsze tak jest. - jego kąciki ust na krótką chwilę powędrowały ku górze. - Jest też miło, przyjemnie, czasem wręcz rewelacyjnie. Zawsze staramy się nadrobić czas, w którym nas nie było. Ale problem w tym, że tego straconego czasu kiedy byliśmy po za domem nie da się odrobić. Nic ci go nie przywróci, tracisz go bezpowrotnie. Jesteśmy sportowcami. Siatkarzami, więc to piłka jest naszym priorytetem. Możemy wmawiać sobie, że wcale tak nie jest, ale to kłamstwo. - prychnął. - Gramy całe życie, żyjemy z siatkówki i żyjemy siatkówką. Jasne, że są tacy, którzy zrezygnowaliby z niej, ale znam też takich, którzy za nic w świecie nie poświęciliby tego sportu dla kobiety, którą darzyliby choćby największą miłością. - tu odwrócił się do niej nie przerywając swojego potoku słów. - Siatkówka zawsze będzie na pierwszym miejscu. Wiesz co robisz? Jesteś na to gotowa? - zakończył świdrując ją spojrzeniem.

- Nie, Alek. - odparła pewnie choć głos niemiłosiernie jej drżał. - Nie wiem co robię, nie wiem co będzie, ale go kocham. Dla niego jestem w stanie zrobić wszystko. Mogę wskoczyć za nim w ogień, odciąć sobie rękę, nie ważne o co mnie poprosi, ja i tak to zrobię. On jest wszystkim tym, co mam na tym świecie, co jeszcze mnie tu trzyma, rozumiesz? - nawet nie zorientowała się kiedy łzy zaczęły skapywać na jej policzki. - I nie, nie zapominam, że on ma już swoją rodzinę, którą powinien się zająć. Pamiętam o tym i nigdy nie zapomnę. - wyłkała czując jak każde kolejne wypowiedziane słowo zupełnie rozwala ją na małe kawałeczki. - Wiem, że to złe, nie mądre i nie powinno mieć miejsca. Wiem też, że masz mnie za szmatę, która rozpieprza rodzinę twojemu przyjacielowi, a ja wiem, że masz racje. Ale kocham go, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Nie byłam na to gotowa, nie byłam gotowa na to, by kiedykolwiek pojawił się w moim życiu. Ale pojawił się. - rozpłakała się na dobre nie mogąc wydusić z siebie już ani jednego słowa. Kapitan Resovii zszokowany tym wyznaniem objął ją mocno i przytulił do swojej klatki piersiowej delikatnie głaszcząc po włosach.

- On nic ode mnie nie wymaga, wiesz? - wyszeptała po kilku minutach. - Wręcz przeciwnie. Daje mi więcej niż mam, dużo więcej niż ja mogę mu dać. On mnie bezinteresownie naprawia, uszczęśliwia, ochrania, nie chce mnie zmieniać tak jak wszyscy inni do tej pory. Tak po prostu chce mi coś dawać, rozmawiać ze mną. Martwi się, troszczy. Po prostu jest.. Bez żadnych warunków i zasad. 

- Myślę.. że on kocha Cię tak mocno, jak Ty jego. - wyszeptał zakładając kosmyk jej włosów za ucho. Uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Miałem Cię opieprzyć. Wybić go z głowy. Ale nie potrafię. Długo znam Krzyśka i nigdy nie widziałem, żeby patrzył na kogoś tak, jak patrzy na Ciebie. Nawet na Iwonę. - westchnął. - Wiem, że on dalej ją kocha, ale nie w ten sposób. Kocha ją, bo jest matką jego dzieci, kocha, bo spędził z nią tyle lat. Ale nic po za tym. A taka miłość nie ma sensu. Myślę.. - urwał wzdychając. - Myślę, że powinniście w końcu coś z tym zrobić. 

***

Po rozmowie z Alkiem, a raczej kazaniu, które jej zafundował dużo myślała. Ciągle w myślach powtarzała słowa, które wypowiedział. Zdawała sobie sprawe, że mówi prawde, że właśnie tak wygląda ich życie. I mimo wszystko była w stanie podjąć tą rękawice. Przecież zrobiłaby dla niego wszystko. Ale nie potrafiła znieść tego, że swoim postępowaniem krzywdzi niczemu winne osoby. A mimo to nie potrafiła mu odmówić, nie potrafiła go od siebie odepchnąć.

- Myślałem, że boisz się burzy. - zdziwił się wchodząc do salonu. Nadia stała przy oknie wpatrując się w błyskawice co i rusz pojawiające się na nocnym niebie. 

- Bo się boję. - odparła cicho. Krzysiek podszedł do niej obejmując od tyłu. Od razu wtuliła swoje plecy w ciało siatkarza. - Ale nie kiedy jesteś przy mnie. - dodała jeszcze ciszej przyciskając policzek do jego szyi. Zaśmiał się cicho jeszcze mocniej zakleszczając ją w swoich szerokich ramionach.

- Już późno. - wyszeptała wzdychając, gdy usta libero błądziły po jej gołych ramionach i szyi. 

Niezmienne od samego początku jego dotyk, a także oddech, który czuła teraz na swojej skórze powodował przyjemne dreszcze rozchodzące się po całym ciele. 

- Mhm.. - wymruczał wprost do jej ucha wywołując u dziewczyny trudności w swobodnym oddychaniu.

- Musisz wra.. - nim dokończyła Ignaczak odwrócił ją do siebie z prędkością światła odnajdując jej usta w które po mniej niż sekundzie zachłannie się wbił. Jęknęła nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony. Oplotła ramionami jego kark tym samym przywierając do siatkarza całym swoim ciałem. Całowali się tak łapczywie jakby miało to być ich ostatnie zbliżenie. Błądził dłońmi po całym jej ciele rozpalając je przy tym do granic możliwości. To niesamowite jak działał na nią ten facet. Zadrżała gdy poczuła jego dłonie pod koszulką. Czuła, że kąciki jego ust lekko unoszą się ku górze. Od bliskości Ignaczaka i powoli brakującego tlenu kręciło jej się w głowie, co siatkarz chyba wyczuł, ponieważ momentalnie oderwał się od jej warg, przenosząc się tym razem na szyje zostawiając na niej mokre ślady i co chwile przygryzając, przez co z jej ust wydobywały się ciche jęki. Nawet nie zorientowała się, kiedy libero poprowadził ją do sypialni, gdzie jednym zwinnym ruchem zerwał z niej koszulkę i pchnął na łóżko zawisając po chwili tuż nad nią. Wplątała palce w jego włosy co i raz pociągając je ku górze. Przejechał językiem po jej wargach stopniowo zjeżdżając co raz to niżej. Całował jej szyje, ramiona, obojczyk, piersi i brzuch. Czuła jak pali ją całe ciało. Odepchnęła go w momencie gdy jego palce majstrowały przy zapięciu od dżinsów, lecz tylko po to by pozbyć się jego koszulki. Wlepiła wzrok w jego klatkę piersiową po której właśnie wędrowały jej palce. Opuszkami dokładnie badała każdy mięsień, który dostrzegała. Uśmiechnął się szeroko gdy przyciągnęła jego twarz do swojej ponownie złączając ich wargi w namiętnym pocałunku. Po chwili nie mieli na sobie już niczego po za bielizną. Krzysiek z uporem maniaka drażnił jej ciało pocałunkami tuż przy koronkowych figach. 

- Krzysiu. - wychrypiała, czując, że nie wytrzyma już zbyt długo. Zerknął na nią uśmiechając się leciutko. Uniosła się pomagając mu w zrzuceniu zbędnego materiału osłaniającego jej kobiecość, a zaraz potem ponownie przyciągnęła go do siebie obejmując dłońmi jego twarz i opuszkami palców gładząc zaczerwienione policzki.

- Kocham Cię. - wyszeptała wpatrując się prosto w jego oczy. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Patrzył na nią z wielką czułością, miała wręcz wrażenie, że w kącikach jego oczu zebrały się łzy, ale nie wiedziała czy to przypadkiem wzrok nie płatała jej figla. Uśmiechnął się. 

- Ja Ciebie też kocham. - odparł cicho muskając jej wargi. 

Wsunął dłoń pod jej plecy mocując się z zapięciem biustonosza. Zaśmiała się, wyginając ciało w łuk, aby nieco pomóc siatkarzowi w tym trudnym jak się okazało zadaniu. Po chwili on także pomagał jej w pozbyciu się jego bokserek, które wylądowały gdzieś w kącie pokoju obok reszty ubrań. Zawstydziła się leżąc pod nim całkiem naga, usilnie ramionami próbując osłonić swoje ciało. 

- Nie wstydź się. - wyszeptał z uśmiechem. - Nie masz czego. - dodał delikatnie odsuwając dłonie z jej piersi. Zarumieniła się, ale nawet nie próbowała odwrócić wzroku. Oczy libero miały w sobie coś, co za każdym razem przyciągało. Schylił się po raz kolejny całując jej brzuch, ona natomiast zacisnęła paznokcie na jego ramionach próbując zdusić w sobie nasilający się krzyk.

- Prooszę.. - jęknęła ostatkiem sił. 

Drugi raz nie musiała powtarzać. Podciągnął się na rękach by w tym momencie móc patrzeć prosto w oczy ukochanej. Jęknęła głośniej jeszcze mocniej wbijając paznokcie tym razem w plecy siatkarza, przez co i z jego gardła wydobył się krzyk. Oboje oddychali coraz szybciej próbując stłumić swoje emocje w szyi drugiego, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Nie mogli tego powstrzymać, a potem nawet nie chcieli. 

Zasnął tuląc ją mocno do siebie, a Nadia mimo zmęczenia nie potrafiła odpłynąć do krainy Morfeusza. Przypatrywała się spokojnie śpiącemu tuż obok niej siatkarzowi. Gładziła jego włosy, kark, policzek nie mogąc oderwać wzroku od jego twarzy. Nie wierzyła, że tu jest. Bała się, że jeśli tylko zapadnie w błogi sen, on zniknie. A tymczasem spał w jej ramionach jakby nigdy nic. Jakby to było zupełnie normalne. A przecież nie było. Wiedziała, że nie powinno go tu być, że powinna go obudzić i kazać wrócić do domu, do rodziny, tam gdzie było jego miejsce. Ale nie potrafiła. Choć raz chciała obudzić się obok miłości swojego życia, którą przecież bezapelacyjnie był. Był nią jeszcze za nim go poznała, był nią w momencie ich pierwszego spotkania, był potem przez ponad rok ich przyjaźni. I jest nią teraz. Przez całe życie nie dopuszczała do siebie tej myśli tylko ze względu, że uważała to za nierealne. Przecież to było nierealne! Miał swoją rodzinę i to automatycznie skreślało wszystko. Mogła o nim marzyć i śnić po nocach, ale nigdy nie spodziewała się, że jej życie potoczy się właśnie w ten sposób. Że pozna swojego idola, że ten idol stanie się jej najlepszym przyjacielem, i że pokocha ją tak mocno jak ona kocha jego. Słysząc jego równomierny oddech myślała o Iwonie i dzieciach, którzy niczego nie świadomi spali spokojnie zaledwie kilka kilometrów od nich. Myślała o tym, że burzy niczemu winną rodzinę. Rodzinę, która jeszcze przecież nie dawno tak ją cieszyła. Cieszyła się, że jej Igła jest szczęśliwy, że ma kogoś kto zawsze go wspiera, że nie jest sam. Byłaby w stanie zabić osobę, która zburzyłaby wszystko co było między tym małżeństwem. A teraz sama stała się tą osobą. Zachowała się jak najgorsza suka i zdawała sobie z tego sprawę. I już prawie podjęła decyzję o zerwaniu z nim jakichkolwiek kontaktów, kiedy ponownie na niego spojrzała. Uśmiechał się przez sen. Nie mogła, nie potrafiła i nie miała sił by wyrzucić go ze swojego życia na dobre. Kochała go. Tak mocno, że aż bolało.

wtorek, 12 stycznia 2016

III

Przez pół nocy kręciła się po całym łóżku nie będąc w stanie zasnąć. Ciągle myślała o wydarzeniach sprzed kilkunastu godzin. Zżerały ją wyrzuty sumienia. Po tym co się stało w przymierzalni jak najszybciej razem z czarną sukienką z wycięciami na plecach uciekła jak najdalej od Pencheva. Postąpiła jak gówniara, ale była chyba zbyt zszokowana całą sytuacją. Teraz odczuwała skutki nie przespanej nocy, a przecież za godzinę miała wstawić się u Ignaczaka, a za jakieś pół wyjść z mieszkania. Na szczęście musiała jeszcze tylko lekko podkręcić włosy i już miała to robić, ale przerwał jej dzwonek do drzwi. Nie wiedziała kto śmie jej przeszkadzać, ale lepiej, żeby było to ważne. Podeszła do drzwi, a kiedy je otworzyła od razu miała ochotę je zamknąć. I wcale nie dlatego, że nie chciała go widzieć, po prostu czuła się głupio, przez swoje kretyńskie zachowanie z poprzedniego dnia.

- Niko.. - wydukała wreszcie starając się nie patrzeć w brązowe oczy przeszywające ją na wylot.

- Mogę? - odchrząknął. Skinęła głową bez słowa zapraszając go do środka.

- Przepraszam za moje wczorajsze zachowanie. - wyrzuciła z siebie od razu podchodząc do niego nie pewnie. - Nie powinnam była tak uciekać. Przepraszam.

- To ja przepraszam. - złapał ją za rękę. - Nie powinienem..

- Daj spokój. - przerwała mu. - Chyba oboje tego potrzebowaliśmy. - wzruszyła ramionami uśmiechając się nieśmiało. - Tylko ja.. - spuściła wzrok, nie wiedziała jak mu to powiedzieć - Nie chcę żebyś zrozumiał mnie źle, bo ja nic do Ciebie nie..

- Wiem. - teraz to on jej przerwał. - Ale pomyślałem, że skoro Ty nie masz nikogo i ja też nie, to może.. No wiesz, że może byśmy spróbowali tak bez zobowiązań? - wydusił z siebie. - Możesz mnie walnąć w łeb, jeśli przesadziłem. - dodał szybko widząc jej minę.

- Nie, to znaczy.. Zaskoczyłeś mnie. - uśmiechnęła się.

- To znaczy, że przemyślisz moją propozycję?

- Przemyślę. - zgodziła się. - Ale nic nie obiecuje. - dodała widząc jego uradowaną minę.

- W porządku. - przytaknął.

- Okej, zaraz wracam.

Uśmiechnęła i od razu zniknęła w łazience. Musiała przecież ułożyć i lekko podkręcić włosy, ale niestety nie było jej to dane. Nikolay od razu za nią wparował do pomieszczenia przysiadając na brzegu wanny.

- Niko! - parsknęła śmiechem. - Nie gap się tak, bo spalę sobie włosy. - zbeształa go. - Idź lepiej zamówić taksówkę.

Nie sądziła, że pójdzie, a jednak. Bez zająknięcia wstał i wyszedł z pomieszczenia, dzięki czemu w spokoju mogła dokończyć swoją fryzurę. Po odłożeniu lokówki na swoje miejsce, przejrzała się w lustrze ze zdziwieniem stwierdzając, że wygląda na prawdę nieźle. Akurat kończyła malować usta gdy Penchev oznajmił, że taksówka już jest. Wyszła z łazienki, z prędkością światła wsunęła na nogi szpilki, a na siebie narzuciła płaszczyk, złapała jeszcze torebkę i drugą papierową, w której znajdowało się whisky, którego nie cierpiała, ale wiedziała, że siatkarze mają hopla na punkcie tego alkoholu.

Pod dom Ignaczaków dojechali dokładnie dwie minuty przed czasem. Oboje wyskoczyli z taksówki płacąc przedtem kierowcy i przebijając się przez zaspy dotarli do drzwi, które otworzyły się gwałtownie, a w nich stanął uśmiechnięty od ucha do ucha gospodarz domu. Gdyby nie Niko, który w ostatniej chwili złapał Nadie w pasie prawdopodobnie wylądowałaby twarzą w śniegu i wyglądała teraz jak bałwan. Na szczęście siatkarze mają dobry refleks.

- Cześć. - uśmiechnęła się do dalej uśmiechającego się pełną gębą i wpatrującego w nią jak w obrazek Ignaczaka. - Halo Krzysiu, mówi się! - zamachała przed jego twarzą.

Dopiero wtedy libero powrócił na ziemię, jeszcze mocniej o ile to w ogóle możliwe, wyszczerzył się i ucałował jej policzek. Wręczyła mu mały prezent i wciągając za sobą Pencheva, który w biegu przywitał się z Krzyśkiem weszła do salonu, gdzie już uzbierało się spore stado wielkoludów buszujących przy wodopoju z procentami. Przywitała się ze wszystkimi i również skorzystała z wodopoju. Przecież Sylwestra na trzeźwo jeszcze nigdy nie udało jej się przeżyć. No, może wtedy gdy była małą dziewczynką i picie alkoholu było raczej nie wskazane. Przez kolejną godzinę schodzili się pozostali zaproszeni goście, przez co w domu Ignaczaka panował prawdziwy chaos.

Krzysiek nie mógł oderwać wzroku od Nadii. Wyglądała przepięknie. Czarna sukienka z dużymi wycięciami na plecach do połowy zasłaniała uda, idealnie podkreślając jej szczupłe ciało systematycznie katowane ćwiczeniami na siłowni.

- Nie gap się tak. - koło niego jak filip z konopi pojawił się kapitan Asseco Resovii. Ignaczak aż podskoczył.

- Co? - wydukał powracając do rzeczywistości.

- Przestań się tak na nią gapić. - powtórzył.

- Nie gapie się. - zaprotestował.

- Nie, wcale. - droczył się z nim.
- O co ci chodzi? - warknął, zgarnął ze stolika piwo i zgrabnie oddalił się od Achrema, który tylko pokręcił głową i dołączył do grupki kolegów zawzięcie o czymś dyskutujących.

Kolejne godziny mijały, a towarzystwo z minuty na minutę pochłaniało coraz to większe ilości alkoholu. Nadia również nie stroniła od procentowych napoi, ale nie była pijana. Wolała wolno sączyć drinki niż wypijać je na raz i nie dotrwać do północy. Kręcąc się po salonie zauważyła, że przekąski prawie się skończyły, więc od razu udała się do kuchni po dokładkę. Szperała po szafkach w poszukiwaniu kolejnych chipsów, kiedy poczuła za plecami czyjąś obecność. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć jak siatkarz obrócił ją do siebie i wbił się w jej usta od razu sadzając na szafce za nimi.

- Niko, co Ty.. - wychrypiała.

- Cii.. - mruknął ponownie złączając ich wargi w gorącym pocałunku.

To nie był przekonujący argument, ale biorąc pod uwagę, że alkohol trochę szumiał w jej głowie przystała na to bez problemu. Jeszcze bardziej przyciągnęła do siebie Pencheva tak, że ten znalazł się teraz między jej nogami. Objęła go mocno i nie zważając na to, że zaraz zabraknie jej tchu jeszcze mocniej przycisnęła swoje wargi do jego. Nie myślała za wiele. Nie chciała myśleć. I nagle nie wiadomo skąd za ich plecami rozległ się głośny huk spadającej na podłogę metalowej miski. Odskoczyli od siebie jak oparzeni od razu odwracając się w tamtą stronę. Oboje zszokowani, choć Nadia również przerażona wpatrywała się w osobnika, który był sprawcą całego zamieszania. Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Próbowała uspokoić swój dalej płytki oddech, ale wzrok jej przyjaciela wpatrującego się w nich z miną, którą jak najszybciej chciała wyrzucić z pamięci wcale nie pomagał. Była pewna, że na moment stanęło jej serce. Jeszcze nigdy nie widziała twarzy Krzyśka wyrażającej tyle emocji. Zaskoczenie, przerażenie, niedowierzanie, ból i coś czego nie potrafiła nazwać malowało się na jego czerwonej chyba również ze złości facjacie. Zacisnął zęby i w jednej sekundzie obrócił się na pięcie znikając za ścianą prowadzącą do salonu.

- Cholera. - syknęła zeskakując z kuchennego blatu i odpychając przy okazji skołowanego Pencheva na bok, jak rakieta wyrwała za libero.

Wparowała do salonu rozglądając się na boki, ale po Ignaczaku nie było nawet śladu. Przymknęła oczy próbując opanować swoje zdenerwowanie, a gdy je otworzyła zauważyła niedomknięte drzwi prowadzące na taras. Z prędkością szybszą niż bolid Formuły 1 przepchała się przez cały tłum, aby jak najszybciej odnaleźć swojego przyjaciela, którego reakcja mimo wszystko ją zaskoczyła. Stał tam, pochylony, opierał się o brązową barierkę. Mimo panującej dookoła ciemności dojrzała jego zbielałe kłykcie, którymi ściskał szczebelki.

- Krzysiu? - zbliżyła się do niego ostrożnie.

- Zostaw mnie. - wycedził przez zęby. Był wściekły.

- Dlaczego się złościsz? - wiedziała, że nie jest to zbyt mądre pytanie, ale chciała wiedzieć. Dlaczego tak zdenerwował go ich widok? Przecież nie robili nic złego. Nic, co mogłoby mu się aż tak nie spodobać.

- Powiedziałem, zostaw mnie! - uniósł głos. Skrzywiła się. Nigdy nie podnosił na nią głosu.

- Nie, nie zostawię Cię. - zaprotestowała łapiąc go za ramię.

Odwrócił się, a gdyby wzrok mógł zabijać, Nadia już by nie żyła. Przestraszyła się go. Pierwszy raz w życiu bała się człowieka, który przecież był jej przyjacielem. Odruchowo zrobiła jeden krok w tył, puszczając przy tym jego ramie.

- Ile to trwa? - warknął zbliżając się do niej. - Ile?! - krzyknął, kiedy nie uzyskał żadnej odpowiedzi.

- Igła.. - jęknęła ręką zasłaniając usta i z przerażeniem wpatrując się w jego twarz. Widziała łzy w kącikach jego oczu, słyszała przyśpieszony oddech. Widziała drżące dłonie, ale nie rozumiała jego zachowania. - Czemu tak się zachowujesz? - spytała drżącym głosem. - Co się dzieje? - pisnęła, kiedy nie pozostawił jej już miejsca wciskając ją w barierkę.

Była pewna, że jutro obudzi się z siniakami na całych plecach. Gdy ponownie spojrzała na jego twarz po złości nie było już ani śladu. Skulił się, jego głowa wylądowała na jej ramieniu, zacisnął powieki, a z gardła wydobył się cichy jęk.

- Przepraszam. - szepnął. Tym razem jemu zadrżał głos. - Przepraszam.. - powtórzył równie cicho. Objęła go delikatnie za szyję.

- Już dobrze. - pocieszyła go wtulając twarz w jego policzek. Widziała i czuła łzy, które spływały mu po twarzy. Dalej była w szoku, była zła, ale nie mogła zostawić go samego w takim stanie. Tym bardziej, że nie miała pojęcia co tak właściwie przed chwilą się wydarzyło. Złapała jego twarz w obie dłonie i uniosła tak, aby spojrzał jej w oczy. - Co się stało? - spytała najdelikatniej jak tylko potrafiła.

- Nic. - pokręcił głową. - Przepraszam, nie wiem co się ze mną stało. - wydusił.

- Hej, oszaleliście? Co wy tu robicie, jest minus dziesięć stopni! - na tarasie ni stąd ni zowąd pojawił się Achrem.

- Już idziemy. - odparował Krzysiek zerkając na nią, obrócił się w okół własnej osi i natychmiastowo zniknął w budynku.

- Idź, zaraz przyjdę. - kiwnęła głową w stronę drzwi.

- Wszystko w porządku? - wlepił w nią zmartwiony wzrok.

- Jasne. - zebrała się na jak najszczerszy uśmiech. - Muszę tylko trochę odsapnąć, w środku jest strasznie duszno. - wyjaśniła, na co Alek tylko skinął głową i z nieodgadnionym wyrazem twarzy wszedł do środka.

Z westchnieniem oparła się o barierkę zastanawiając się co dzieje się z Krzyśkiem. Dalej nie rozumiała dlaczego tak zareagował, sam też jej tego nie wyjaśnił. Miała mętlik w głowie. Przecież nie możliwe, żeby był o nią zazdrosny. Przyjaźnili się, a on sam nigdy nie zrobił nic co mogłoby na to wskazywać. Nigdy, do dzisiaj.. Ale to było nie możliwe. Ignaczak miał żonę, dzieci, nie mógłby.. Ale przecież zawsze wydawało jej się, że patrzył na nią tak, jakby na świecie nie było nikogo innego, widział ją prawdziwą, ze wszystkimi wadami i lękami. Od ponad roku ciągle przy niej był, zaczął nawet unikać swojej żony. Czy to nie wystarczające argumenty, że jednak mógł być o nią zazdrosny? Odmienił jej życie i zdawała sobie z tego sprawę. Jakimś magicznym sposobem wyleczył też jej serce. Potrafił zajrzeć tak głęboko w jej oczy wyczytując z nich dosłownie wszystko, kiedy dotykał to tylko z uczuciem.. Ale czy to mogło być możliwe? Potrząsnęła głową. Nie, to na pewno nie mogło być możliwe. Może miał jakieś kłopoty? Może martwił się tym czy dostanie powołanie do reprezentacji? Przecież najważniejsza impreza w kraju startuje za dziewięć miesięcy. Z pewnością na głowie miał nie jeden problem. Ale na pewno nie mógł.. Nie, na pewno nie.

Weszła do środka kiedy zrobiło jej się na prawdę zimno. Zerknęła na zegar wiszący w centralnym punkcie salonu. Wskazywał godzinę 23:30. Mieli więc jeszcze pół godziny. Zrobiła sobie kolejnego drinka, a gdy odwracała się w stronę kanap dostrzegła Ignaczaka wlepiającego swoje ślipia w jej sylwetkę. Chciała odwrócić wzrok, ale coś w jego spojrzeniu przyciągało. I nagle zdała sobie sprawę, że może on na prawdę.. Za nim dokończyła myśl zakręciło jej się w głowie i gdyby nie przechodzący obok Alek pewnie po raz kolejny wylądowała by twarzą na podłodze.

- Nadia, dobrze się czujesz? - usłyszała zatroskany głos kapitana.

- Tak. - wydukała omiatając nieprzytomnym wzrokiem cały salon. - Ja tylko.. - urwała, gdy zobaczyła, że Ignaczaka nie ma tam, gdzie jeszcze przed pięcioma sekundami siedział, za to poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń i znajomy zapach perfum. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, a przed oczami pojawiły się czarne plamki. - Zabierz mnie stąd, proszę. - wyszeptała słabo w stronę wlepiającego w nią zaniepokojone spojrzenie, Alka.

Drugi raz nie trzeba było mu powtarzać. Nawet nie wiedziała kiedy, a stała już w swoim płaszczyku zarzuconym na ramiona przed domem. Achrem cały czas kurczowo trzymał ją za ramiona i była mu za to wdzięczna, bo gdyby nie to z pewnością upadłaby na wykafelkowane schody. Czuła się fatalnie. Jak przez tyle czasu mogła tego nie zauważyć? Znała go na wylot. Wiedziała, że coś go gnębi. Ale on uparcie twierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie chciał jej powiedzieć. Już to powinno dać jej do myślenia. Stała na małym tarasie przed domem i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Była rozdarta na milion małych kawałeczków, bo zdała sobie sprawę, że przecież.. on też nigdy nie był dla niej obojętny. I choć uparcie wmawiała sobie, że nie może przekroczyć granicy, teraz pozwalając by te myśli wzięły górę, przekroczyła ją. W jej życiu nigdy nie układało się tak jak powinno. Myślała, że już gorzej być nie może, ale właśnie w tym momencie dostała w dupę tak, że już nawet nie miała siły stać. Kocha go, a on..

Chciał iść razem z nią, ale groźny wzrok Achrema od razu odwiódł go od tego pomysłu. Nie wiedział co się z nim działo. Już od dłuższego czasu szatynka działała na niego wyjątkowo dziwnie. A kiedy zobaczył ją w kuchni z Penchevem.. Miał ochotę co najmniej rozwalić mu twarz. Był zazdrosny. I nawet nie potrafił tego ukryć. Może nawet nie chciał. Ile można udawać, że wszystko jest w porządku? Jego małżeństwo od dłuższego czasu nie było takie jak być powinno. Nie układało się między nim a Iwoną. I choć z początku próbował z tym walczyć, ratować to co zostało z jego związku, dłużej już nie potrafił. Nadal kochał Iwonę. I był tego w stu procentach pewny. Kochał ją, bo była matką jego dzieci.. Bo tych kilkunastu lat spędzonych razem nie dało się wymazać. Bo razem przeżyli cudowne chwile. Bo zawsze go wspierała. Bo wytrzymywała jego wszystkie humory nawet na chwilę nie dając do zrozumienia, że ma dość takiego życia. Ciągłych treningów, wyjazdów, porozrzucanych walizek po domu, wyszarpywania każdej minuty, którą mogli spędzić razem. Zdał sobie sprawę, że jest pieprzonym egoistą. Iwona była idealną żoną, a on w ramach podziękowania za te wszystkie poświęcenia i wyrzeczenia zakochał się w innej dziewczynie.. I choć rozum podpowiadał mu, żeby wycofał się z tego póki nie jest za późno to serce krzyczało, że przecież już jest za późno. Dużo za późno. Nie potrafił przetrwać choć jednego dnia bez spotkania z Nadią, nie potrafił nie wysłać jej sms'a na dobranoc, nie potrafił nawet racjonalnie myśleć. A już na pewno nie potrafił wyłączyć uczuć, którymi obdarzył Nadię.

- Nadia.. - odezwał się Alek. Spojrzała na niego nie pewnie.

- Dziękuję. - wydukała przecierając twarz dłońmi.

- Nie dziękuj tylko powiedz mi, co się z wami dzieje. - zmrużył oczy.

Znów zamarła, znów zakręciło jej się w głowie, ale teraz wylądowała prosto w ramionach Alka. Zacisnęła mocno powieki tak jakby chciała wyprzeć wszystkie nie proszone myśli, które falami wpływały do jej głowy. Poczuła jak silne ramiona Achrema zaciskają się w okół jej drobnej sylwetki. Złapała go za przedramię i ścisnęła mocno. Chciała zniknąć, zapomnieć o tym, co przed chwilą miało miejsce, zapomnieć o myślach, które za nic nie chciały dać jej spokoju.

- Nadia. - powtórzył głaszcząc ją po włosach. - Spójrz na mnie. - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Powoli zadarła głowę do góry. Jej oczy błyszczały od zbierających się w nich łez. Achrem objął jej twarz dłońmi, tak, że teraz była zmuszona patrzeć mu prosto w oczy.

- Myślę, że Krzysiek coś do mnie czuje.. - wydukała drżącym i słabym głosem. Wyglądała jak mała przerażona a zarazem skrzywdzona dziewczynka. Achrem głośno wypuścił powietrze z płuc.

- A Ty? - zapytał. - Czujesz coś do niego? - dodał widząc zdezorientowanie wymalowane na jej twarzy.

- Ja.. Wydaje mi się, że.. - niestety albo stety nie było jej dane dokończyć, ponieważ przez frontowe drzwi z  szampanem w dłoniach zaczęli wychodzić wszyscy goście. Do północy pozostało już tylko nie całe dziesięć minut. Większość siatkarzy rozkładała teraz petardy po całym ogrodzie, a Nadia z opuszczoną głową dalej stała na schodkach tuż przy drzwiach.

- Wszystko okej? - zapytał Penchev, który nie wiadomo skąd się tam wziął. - Uciekłaś mi.. - kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze.

- Przepraszam. - uniosła wzrok. - To nie był dobry pomysł, Niko. Przepraszam Cię.

- To przez niego? - kiwnął głową w stronę libero wkładającego pojedyncze petardy do pustych butelek po piwie.

Spojrzała w tamtą stronę zatrzymując wzrok na sylwetce Ignaczaka i uśmiechnęła się przepraszająco do przyjmującego. Pozostawiając Pencheva bez odpowiedzi podeszła do całej grupy odliczającej od dziesięciu w dół. Ktoś wcisnął jej w dłoń kieliszek z szampanem, ale w tym momencie nie zanotowała kto to był. Uniosła wzrok wypatrując pierwszych fajerwerków. A potem poczuła jak ktoś kładzie ciepłą rękę na jej brzuchu..

- Szczęśliwego Nowego Roku. - wyszeptał prosto do jej ucha.

Serce zabiło jej mocniej, odruchowo ścisnęła dłoń, która cały czas obejmowała jej drobne ciało. Obróciła się w jego stronę, ale nie spodziewała się, że Ignaczak stoi aż tak blisko. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, a oczy siatkarza wpatrywały się w nią tak intensywnie, że po raz kolejny prawie straciła równowagę. Nie mogła oderwać wzroku od jego niebieskich tęczówek. I nie chciała. Było w nich coś, czego nie umiała zdefiniować. Czuła, że jej wszystkie narządy wewnętrzne właśnie pozamieniały się miejscami. Krzysiek jeszcze mocniej zamknął ją w swoim uścisku. Jeszcze przy nikim nie czuła się tak bezpiecznie. Nigdy nie czuła, że może spokojnie zamknąć oczy, a gdy je otworzy on nadal będzie przy niej, trzymając ją w tym żelaznym uścisku. Czuła jego oddech na swojej skórze, czuła zapach jego perfum. Zapach, przez który z przerażeniem stwierdziła, że traci wszystkie zmysły.

- Szczęśliwego Nowego Roku. - wypowiedziała niemal bezgłośnie jedynie ruszając ustami.

Uśmiechnął się delikatnie dalej świdrując ją swoim spojrzeniem, aż w końcu musnął ustami kącik jej warg. Wstrzymała oddech dalej nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Nie słyszeli nawet co chwila wystrzeliwanych petard. Widzieli tylko siebie i słyszeli tylko swoje przyśpieszone do granic możliwości oddechy owiewające ich twarze.

Dopiero gdy Alek niby przypadkiem wpadł na nich, otrząsnęli się i powrócili do rzeczywistości. Nadia od razu przechyliła kieliszek wypijając do dna jego zawartość. Ignaczak rzucił jej jeszcze jedno spojrzenie i zniknął gdzieś w tłumie. Alek z poirytowaniem wpatrywał się w dziewczynę, ale ona nie zwracała na niego uwagi. Zabrała jego kieliszek i również opróżniła go do dna, po czym z prędkością światła wybiegła z podwórka Ignaczaków kierując się w stronę swojego mieszkania.

niedziela, 27 grudnia 2015

II

Wigilia. Jeden z najbardziej znienawidzonych przez nią dni w roku. Dzień w którym przecież powinna się cieszyć. Dom pełen gości. Niby rodzina, a jednak tak obcy dla niej ludzie. Unoszący się w całym domu zapach czerwonego barszczu. Dzieciaki biegające między starszymi członkami rodziny na każdym kroku dopytujące kiedy będą mogli odpakować prezenty. Choinka stojąca w rogu salonu ozdobiona milionem światełek. Coraz grubsza warstwa śniegu za oknem. Pierwsza gwiazdka na niebie. Dwanaście potraw. Stojąc z boku i obserwując całe zamieszanie z całą pewnością stwierdziła, że to nie dla niej. Czuła się jak wyrzutek. Nie powinna tu być. Źle się czuła w towarzystwie swojej rodziny. Wolałaby przesiedzieć te trzy dni w swoim małym, ale przytulnym mieszkaniu. Oszczędziłaby sobie tego całego cyrku. Ale nie mogła. Musiała zacisnąć zęby i przetrwać te święta. Tak jak te poprzednie. I każde wcześniejsze. Dzielenie się opłatkiem to chyba jeden z najgorszych momentów całej tej szopki. Każdy kto do niej podchodził uśmiechał się tak sztucznie, że na sam widok miała ochotę zwymiotować. A nie zrobiła tego tylko dlatego, że nie miała czym. Przez cały dzień nic nie jadła, bo kiedy już zamierzała wrzucić coś na ząb jej rodzicielce przypominało się, że jeszcze coś trzeba zrobić.

W końcu wszyscy zasiedli do stołu. Wiedziała, że zaraz zacznie się ulubiona część Wigilii cioci Wandy, mianowicie - przepytywanie czego nienawidziła z całego serca. Nie cierpiała gdy ktoś nieproszony właził w jej życie z butami. Nie mogła pojąć dlaczego ludzie potrafią być tacy wścibscy i zamiast zająć się sobą próbują 'doradzać' innym.

- No jak tam kochaniutka, masz no jakiegoś chłopaka na oku? - zwróciła się do niej jej ulubiona ciocia, kładąc przy okazji na jej udzie wielką, pulchną dłoń.

Długo nie musiała czekać, przeleciało jej przez myśl.

- Nie, ciociu. Nie mam. - odparła spokojnie.

Za wszelką cenę musiała zachować spokój. W tym momencie nie potrzebna była żadna awantura, która zepsułaby ten dzień jeszcze bardziej.

- Ale jak to tak, kochanie? Ja w Twoim wieku to już dawno po ślubie byłam! I dwójkę dzieci miałam! To już Nadusiu ostatnia chwila! Masz no już swoje lata, dobrze by było się wreszcie ustatkować. Wiem co mówię, skarbie! - paplała jak najęta. - A słyszałam, że tych no.. piłkarzy poznałaś! A to tacy przystojni chłopcy, może wśród nich jakiś książę dla Ciebie się znajdzie, co? - entuzjowała się.

- Siatkarzy ciociu. - oznajmiła wyprowadzając ją z błędu.

- A kto by tam z tych siatkarzy ją chciał! - parsknął śmiechem wujek. - Tacy bogaci, każdą mogą mieć. Gdzie tam do nich nasza Nadia. - machnął ręką.

Puściła to mimo uszu. Jej wujek zawsze miał o niej jak najgorsze zdanie i uwielbiał je wyrażać na głos. Szczególnie przy całej rodzinie.

- Waldek. - warknął ojciec. - Ty się zajmij lepiej swoimi dziećmi. - mimo, że próbował zachować spokój widziała jak zaciska dłonie w pięści.

- Dajcie spokój. - uśmiechnęła się sztucznie próbując uratować sytuację.

- Ahh Ci mężczyźni. - westchnęła ciocia Wanda. - Musisz troszkę przytyć, dziecko drogie.. Sama skóra i kości! - pokręciła głową.

- O tak, przytyj. - zgodziła się ze słowami ciotki jej matka. Zmroziła ją spojrzeniem.

- A wracając do Twojego przyszłego męża.. - chrząknęła, Nadia wywróciła oczami. - Musimy Ci znaleźć jakiegoś bogatego, żebyś nie musiała się przepracowywać, wtedy zawsze łatwiej! - zachichotała.

- Takiego bogatego jak wujek Zbyszek? Żeby w końcu się znudził i zostawił mnie dla młodszej o kilkanaście lat? Przepraszam ciociu, ale chyba nie powinnaś mnie pouczać, skoro sama nie potrafiłaś utrzymać mężczyzny przy sobie. - ucięła podnosząc się.

Nie wytrzymała. W końcu ile można znieść?! Kątem oka widziała wściekły wzrok swojej matki i brata całego czerwonego przez powstrzymywanie śmiechu. Miała zachować spokój, ale nie potrafiła. Nikt nie będzie jej mówił jak ma żyć. Odwróciła się na pięcie i udała na piętro, prosto do swojego starego pokoju. Musiała ochłonąć, a zostając na dole nie była pewna czy przypadkiem ktoś nie straciłby życia. Usiadła na fotelu rozglądając się wokół. Jej pokój nie był już jej pokojem. Wszystko się tu zmieniło. Jej matka urządziła sobie w nim gabinet. Jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że dla niej w tym domu nie było już miejsca.

- Nadia, jesteś tu? - usłyszała głos swojego ojca.

- Jestem. - odpowiedziała, a po chwili zobaczyła swojego tatę w całej okazałości. Był chyba jedyną osobą, która jej nie krytykowała. On i jej młodszy brat, który ogólnie miał swoje własne życie i nie wcinał się w cudze. I chwała mu za to.

- Nie przejmuj się nimi. Wiesz jacy są.. - uśmiechnął się lekko. - Wracaj do nas.

- Tato, ale czy to ma sens? - westchnęła podciągając kolana pod brodę.

- Wiem, że to głupi argument, ale są święta i..

- I powinno się je spędzać z rodziną. - dokończyła. - Tak, wiem. - przytaknęła ruszając w stronę drzwi. - Robię to tylko dla Ciebie. - mruknęła wychodząc na korytarz. - I Alana. - dodała przypominając sobie o jej ukochanym młodszym braciszku. Uśmiechnął się szeroko klepiąc ją po plecach.

W momencie gdy schodzili po schodach usłyszeli tłuczone szkło i jakieś krzyki. Spojrzeli na siebie zaniepokojeni. Kiedy dotarli na dół okazało się, że agresja wujka Waldka znów się obudziła. W złości stłukł ulubiony wazon matki, a teraz rzucał się z łapami do swojej żony. Tego było już za wiele. Nie myśląc zbyt długo obróciła się na pięcie, w biegu złapała torebkę, płaszczyk i ze łzami w oczach wyszła z tego chorego domu. Czując mróz na swoich policzkach od razu poczuła się lepiej. Na prawdę nie chciała mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. I nie przemawiał do niej fakt, że to jej jedyna rodzina. Rodziny tak się nie traktuje..

Dlaczego nie mogła mieć normalnej rodziny, która nie awanturowałaby się przy każdej okazji? Dlaczego nigdy z ust swojej matki nie usłyszała żadnej pochwały? Dlaczego nikt nie miał do niej ani odrobiny szacunku? I jak do cholery jej ojciec wytrzymywał to wszystko co działo się na jego oczach?!

- Nadia! - usłyszała za sobą.

Zatrzymała się nie wiedząc co robić. Uciekać, czy może porozmawiać z nim? Wygrał fakt, że to jednak jej brat. Odwróciła się. Alan w kapciach i byle jak narzuconej kurtce zbiegał właśnie ze schodów.

- Wracaj do środka. - kiwnęła głową na dom.

- A Ty? Gdzie idziesz? - dopytywał.

- Ja tu nie pasuję. - uśmiechnęła się blado. - To - wskazała okrężnym ruchem na dom - to już nie jest mój świat.

- Rozumiem. - uśmiechnął się pocieszająco. - Wiesz, że jesteś moją ukochaną siostrzyczką? - zapytał po chwili milczenia.

- Bo jedyną. - parsknęła śmiechem. - Wiem, Alan. I pamiętaj, że ja jestem. Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebował..

- Wiem. - przerwał jej.

- Przepraszam. - uśmiechnęła się smutno.

- W porządku. Nie będę Cię zatrzymywał. Wesołych Świąt, siostra. - uśmiechnął się.

- Wesołych Świąt, braciszku. - ucałowała jego policzek i ruszyła przed siebie.

Nie miała się gdzie podziać, nie chciała wracać do pustego mieszkania, ale czy miała jakieś inne wyjście? Robiło się coraz zimniej. Szła przed siebie nie myśląc za bardzo o celu swojej podróży, więc jakie było jej zdziwienie kiedy nogi poniosły ją pod dom.. Ignaczaka. Zmarszczyła czoło rozglądając się po okolicy. Oprócz niej nie było tam nikogo, ale co się dziwić. Przecież była Wigilia. Raczej nikomu nie przyszło do głowy by urządzać sobie w czasie wigilijnej kolacji spacerów po osiedlu. Znów spojrzała w stronę domu libero. Przez okno widziała radosne twarze wszystkich domowników. I jego. Bawił się prawdopodobnie ze swoją córką prezentem, który jej kupił. Zresztą sama pomagała mu go wybrać. Uśmiechnęła się na ten widok. W jej myślach znów pojawiło się pytanie na które nie znała odpowiedzi i które prześladowało ją całe życie: Dlaczego ona nie mogła mieć takiej szczęśliwej rodziny?

W pewnym momencie Ignaczak gdzieś zniknął. Uważnie obserwowała dom, dlatego od razu zauważyła zapalone światło w jednym z pokojów na piętrze, a po chwili dojrzała również sylwetkę siatkarza w oknie. Schowała się za tujami, tak aby jej nie dostrzegł. Choć było na tyle ciemno, że raczej i tak nic by nie zobaczył. Ale ona widziała jego. Bardzo dokładnie. Intensywnie nad czymś myślał, a potem wyjął telefon, wstukał coś i przyłożył do ucha. Poczuła wibracje w swojej kieszeni. Zmarszczyła brwi i wyjęła telefon 'Krzysiu dzwoni' przeczytała cicho. Mimowolnie na jej twarz wstąpił uśmiech.

- Halo? - przycisnęła telefon do ucha.

- Jak Wigilia? - usłyszała po drugiej stronie.

- Dobrze. - skłamała cały czas obserwując Ignaczaka bawiącego się kawałkiem firanki. Chciała, żeby chociaż on w tym dniu był szczęśliwy, dlatego wolała go nie martwić.

- Na pewno? Masz jakiś dziwny głos. - czytał z niej jak z otwartej książki.

- Tak. Wszystko super. - odparła po chwili bijąc się z myślami.

- Dlaczego ci nie wierzę?

Zamilkła. Nie wiedziała czy powiedzieć mu prawdę. Ale nim zdążyła pomyśleć słowa same wypłynęły z jej gardła.

- Stoję pod Twoim płotem. - oznajmiła po kilkunasto sekundowej ciszy zaraz potem rozłączając się.

Była wściekła na siebie. Chciała uciekać, ale nogi wcale nie chciały współpracować z jej mózgiem. Cały czas obserwowała jego sylwetkę. Zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. Widziała, że w pewnym momencie zatrzymał swój wzrok w miejscu, w którym stała, ale przecież nie mógł jej widzieć. Tuje były na tyle gęste, że było to po prostu nie możliwe. Opuściła wzrok, a gdy z powrotem go podniosła, siatkarza nie było już w oknie, choć w pokoju dalej paliło się światło. Nie minęło pięć sekund jak usłyszała otwierające się drzwi, a potem dostrzegła jego. Szedł do niej z zatroskanym wyrazem twarzy. Zrobiła krok w bok, tak aby mógł ją dostrzec i żeby ona lepiej widziała jego. Nie założył nawet kurtki, nie wspominając już o niezasznurowanych butach, przez które w każdym momencie mógł paść jak długi. Przekręcił kluczyk w furtce i wyszedł na ulicę.

- Nie wytrzymałam. - wypaliła przerywając milczenie. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy zrobił krok w jej stronę. - Chciałam wrócić do mieszkania, ale nim się zorientowałam, już stałam tutaj. - wyjaśniła zrezygnowana.

Przytulił ją. Jego silne ramiona od dłuższego już czasu wydawały jej się najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Była pewna, że właściwie w taki sposób, mogłaby umrzeć. Tulił ją do siebie jakby bał się, że zaraz zniknie, że już nigdy więcej jej nie zobaczy.

- Przepraszam. - wyjąkała dalej tuląc się do jego piersi.

- Nie masz za co przepraszać. - stwierdził ciepło całując czubek jej głowy.

- Mam. Jest Wigilia, powinieneś być tam - kiwnęła głową w stronę domu. - z rodziną. A stoisz tu ze mną. W dodatku bez kurtki. Będziesz chory.

- Ty też jesteś moją rodziną. - szepnął prosto do jej ucha.

Czuła ciepły oddech na swoim policzku. Mimowolnie uniosła głowę. Siatkarz odgarnął kilka kosmyków z jej twarzy unosząc delikatnie kąciki ust. Ona również się uśmiechnęła. Bo właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, że jest dla niego tak samo ważna jak on dla niej. Że pierwszy raz ktoś traktuje ją serio, akceptuje taką jaka jest. Fala ciepła stopniowo zalewała jej serce. Ratował ją. Od ponad roku, każdego dnia wnosił do jej życia coś bezcennego.

- Chodź. - ujął jej drobną dłoń ciągnąc lekko w kierunku furtki. Nie była pewna, czy dobrze robi, ale dała się poprowadzić. Nie miała tyle sił, aby zaprotestować.

- Mamy gościa! - oznajmił prowadząc ją za sobą prosto do salonu.

Od momentu w którym pojawiła się w domu Ignaczaków mogła z całą pewnością stwierdzić, że to była najlepsza Wigilia w jej życiu. Wszyscy przyjęli ją tak ciepło, jakby nie była dla nich zupełnie obcą osobą. Właściwie - nie była. Przecież dobrze znała się z familią Ignaczaków. Na meczach często można było ją zobaczyć w towarzystwie starszej latorośli siatkarza, czy małej Dominiki, która choć nie bardzo rozumiała o co tak właściwie chodzi w tym sporcie, to dzielnie kibicowała swojemu tacie. Z Iwoną z kolei kilka razy wyskoczyła na kawę. Przez ten rok było więc sporo okazji, aby mogli lepiej się poznać. A gdy już to nastało z niezadowoleniem stwierdziła, że trochę im tego zazdrościła. Tworzyli wspaniałą, kochającą się rodzinę. W ich domu zawsze pełno było miłości, ciepła i bezpieczeństwa, czego nigdy nie zaznała. I choć zauważyła, że pomiędzy Krzyśkiem, a Iwoną nie wszystko układa się najlepiej to w tym dniu nie chciała o tym myśleć. W skupieniu obserwowała jak Ignaczak bawi się ze swoimi dziećmi nowymi nabytkami, stwierdzając przy okazji, że siatkarz jest nie tylko wspaniałym facetem, ale też cudownym tatą. Już wcześniej to wiedziała, ale dziś, w Wigilię, w tym domu, poczuła prawdziwą magię świąt. Teraz już wiedziała dlaczego jej przyjaciel tak bardzo lubił ten czas..

***

Kolejne dwa dni Bożego Narodzenia spędziła już w swoim prywatnym mieszkaniu. Iwona razem z Krzyśkiem, a nawet Sebastian i Dominika nalegali, żeby spędziła ten czas z nimi, ale ona uparła się i postawiła na swoim, co w pewnym momencie wyprowadziło siatkarza z równowagi, ale nie chciała po raz kolejny zwalać im się na głowę. I tak robili dla niej zbyt dużo. Szczególnie libero rzeszowskiej drużyny. Cały czas miała wrażenie, że nie zasłużyła na to, żeby go w ogóle poznać, nie wspominając o przyjaźni, którą ją obdarował. A był to najwspanialszy prezent jaki mogła dostać. I chyba do końca życia będzie wdzięczna, za to, że ma kogoś takiego przy sobie. Kogoś kto zmienia jej życie na lepsze, wspiera w każdym momencie, cieszy się razem z nią, trzyma za rękę kiedy tego potrzebuje i ociera łzy. 

Sylwester zbliżał się coraz większymi krokami. Tradycją była już sylwestrowa impreza w domu Ignaczaków, którą siatkarz wraz z żoną urządzali od ładnych paru lat. Nadia miała w niej uczestniczyć po raz drugi, a dzień przed wciąż nie miała sukienki, która nadawałaby się na taką okazję. Chodząc po rzeszowskim centrum handlowym modliła się, żeby w kolejnym sklepie jakimś magicznym sposobem znalazła coś, co mogłaby kupić za przyzwoitą cenę. Niestety jedyne co znalazła to trochę zagubionego Nikolaya Pencheva kręcącego się po dziale męskim. Mimo wszystko uśmiechnęła się szeroko i od tyłu zaszła przyjmującego Resovii klepiąc go między łopatkami. Biedny Niko tak się wystraszył, że podskoczył w miejscu przewracając niczemu winny wieszak z koszulami, łapiąc się przy tym za serce.

- Mój Boże, Nadia! - zawołał odwracając się ku dziewczynie.

- Do Boga to mi daleko. - wyszczerzyła się, stając na palcach i cmokając siatkarza w policzek. - Co tu robisz? - zapytała przyglądając się sylwetce Bułgara, próbującego przywrócić do pionu wieszak z ubraniami.

- Przewracam wieszaki. - odgryzł się, ale po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Szukam jakiejś koszuli na jutro.

- Przymierz tą. - oznajmiła podając mu zwykłą, białą koszulę, która jak się okazało pasowała idealnie.

- A Ty? - zapytał. - Co tu robisz? - dodał widząc zdezorientowanie na twarzy swojej towarzyszki.

- Szukam sukienki. - westchnęła. - Ale chyba będę zmuszona Sylwestra spędzić w worku. - skrzywiła się przecierając twarz dłonią. Nikolay parsknął śmiechem.

- Chodź, pomogę Ci. - stwierdził łapiąc ją za rękę i ciągnąc w tylko sobie znanym kierunku.

Wepchnął ją do sklepu, którego nazwy nie była nawet w stanie wymówić i ze skupieniem wymalowanym na twarzy kręcił się między tysiącem przeróżnych sukienek. Wyglądało to dość zabawnie, ale wolała się nie odzywać. Była mu wdzięczna, że pomaga w wyborze sukienki, a przecież jest facetem i równie dobrze mógłby zwiać do domu! Po dobrych dziesięciu minutach wyrósł przed nią jak drzewo obładowany piętnastoma sukienkami.

- Chcesz powiedzieć, że ja mam to wszystko przymierzyć? - przeraziła się idąc za Nikolayem w stronę przymierzalni.

Chłopak jedynie uśmiechnął się szeroko i wepchnął ją razem ze stosem sukienek do małego pomieszczenia, sam zajmując miejsce na kanapie. Nadia podparła się pod boki i wbiła wzrok w sukienki, które jakimś cudem udało jej się zmieścić na wieszakach. Wzięła pierwszą lepszą i szybko na siebie narzuciła krzywiąc się niemiłosiernie. Sukienka była ładna, ale jak dla niej stanowczo za bardzo świecąca, a przecież nie chciała brać udziału w konkursie pod tytułem 'Choinka vs Nadia'. W dodatku jej cena nie zachęcała, więc po pokazaniu się Penchevowi, który cierpliwie czekał rozłożony na kanapach przed przymierzalniami i atakiem śmiechu z jego strony, co wywołało również śmiech dziewczyny - oboje zgodnie stwierdzili, że ta sukienka odpada. Po przymierzeniu każdej kolejnej wychodziła z przymierzalni prezentując się siatkarzowi, który reagował różnie, raz nawet ze śmiechu spadł na podłogę. Personel sklepu patrzył na tę dwójkę jak na największych idiotów, ale oni nic sobie z tego nie robili. W najlepsze bawili się w pokaz mody gdzie główną bo jedyną modelką była Nadia, a jury Nikolay. Nadia jedynie zastanawiała się kiedy wyrzucą ich ze sklepu na zbity pysk. Przymierzała już chyba dwunastą sukienkę z kolei i tylko gdy zdążyła wciągnąć ją na siebie tuż za sobą ujrzała głowę Nikolaya.

- Hej! - zawołała i już chciała się odwrócić i pacnąć go po głowie, ale zrezygnowała z tego pomysłu tylko gdy zobaczyła jego minę. Oczy wielkości pięciozłotówek i opadnięta szczęka, a w końcu szeroki uśmiech malowały się teraz na jego twarzy.

- Wow. - wydukał kiwając głową z uznaniem.

Spuściła nieco głowę nie chcąc aby siatkarz zauważył jej zarumienione policzki, ale kiedy poczuła jego ciepłe palce na swoim gołym ramieniu z powrotem wbiła wzrok w lustro widząc za sobą lekko uśmiechniętego Bułgara, który nie pytając o pozwolenie wślizgnął się do przymierzalni teraz odgarniając długie kasztanowe włosy dziewczyny na jedną stronę. Wodził opuszkami palców od ramienia do samego policzka powodując ciarki na całym jej ciele. Przyglądała mu się z zaciekawieniem, a kiedy siatkarz musnął ustami jej ramię, przymknęła oczy. W pewnym momencie szatyn jedną ręką objął ją w tali i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie. Nie była na to przygotowana, więc całym impetem wpadła na jego tors. Całował ją po ramionach, szyi, karku, powodując kolejne dreszcze przechodzące po całym jej ciele. Nawet nie wiedziała kiedy jej ręka powędrowała na kark siatkarza. W jednej sekundzie obrócił ją do siebie i wbił się w jej usta przyciskając do jednej ze ścianek przymierzalni. Błądził dłońmi po całym jej ciele, w końcu łapiąc pod uda i unosząc do góry. Szczelnie oplotła nogami jego biodra i wczepiła palce we włosy przyjmującego, który cały czas językiem penetrował jej jamę ustną jakby próbował tam coś znaleźć. Dopiero gdy zabrakło im tchu oderwali się od siebie. Oddychali ciężko wpatrując się w swoje twarze. Nie była w stanie się odezwać i nie było to spowodowane przyśpieszonym oddechem, on chyba też nie wiedział co powiedzieć jakby zawstydzony tym co właśnie się wydarzyło. Uwolniła go z uścisku, a on postawił ją na ziemi. Nie wiedziała czemu pozwoliła na to chłopakowi, ale prawdę mówiąc brakowało jej czułości, tych choćby najmniejszych gestów. Od ładnych paru lat nie miała faceta, ale też nigdy za specjalnie nie martwiła się tym faktem. Jej ostatni dłuższy związek skończył się dość tragicznie. Doskonale pamiętała jak Kacper znęcał się nad nią, ale ona była w nim zakochana i w tamtym momencie pozwoliłaby mu na wszystko. Choć od tamtej pory głośno i wyraźnie twierdziła, że kolejny problem nie jest jej potrzebny to w głębi serca brakowało jej kogoś kto zaspokoił by jej potrzeby. To przecież normalne, ludzkie. I była pewna, że Nikolay potrzebuje tego samego..

sobota, 19 grudnia 2015

I

- Ignaczak! - wrzasnęła kiedy po raz kolejny wchodząc do jej mieszkania trzasnął drzwiami tak mocno, że te prawie wyleciały z futryny. Za każdym razem to samo, zero delikatności. A potem sąsiadka z dołu marudzi, że tynk jej na głowę leci - Krzysiu - zaczęła już spokojniej kiedy siatkarz pojawił się w pomieszczeniu w którym aktualnie przebywała gospodyni mieszkania - co te drzwi ci zrobiły?

- Za każdym razem kiedy tu przychodzę stoją mi na drodze. - wzruszył ramionami rozkładając się na miejscu obok dziewczyny w między czasie obdarowując jej policzek całusem.

Parsknęła śmiechem. Znała go już na tyle długo, że tego typu uwagi stały się nieodłącznym elementem jej życia. Niezbyt mądre, ale zawsze doprowadzające do uśmiechu na twarzy. Nawet jeśli to uśmiech politowania w stosunku do tego Smerfa wesołka zalegającego obok niej na kanapie.

- Co Ty tak właściwie tu robisz? - spojrzała na niego.

- Leżę. - odparł układając głowę na jej kolanach.

- To widzę. Ale po co przyszedłeś? - przejechała opuszkami palców po czuprynie siatkarza.

Uwielbiała bawić się jego włosami, właściwie - włosami każdego mężczyzny i niezmiernie cieszyła się kiedy miała ku temu okazję. A już najbardziej zadowolona była gdy Ignaczak, ten sam, który potrafił zabić za choć przypadkowe dotknięcie starannie ułożonej fryzury pozwalał jej na robienie z jego prywatnymi włosami, co tylko chciała.

- Mogę sobie iść, jeśli chcesz. - odparł bawiąc się pilotem od telewizora. To było chyba jego ulubione zajęcie - przełączanie kanałów z prędkością błyskawicy i tylko wzrokiem ogarniając nazwy programów. Jeśli nie było w niej nic sportowego - przełączał dalej.

- Nie chcę. - pokręciła głową. - Chociaż powinnam na kopach wygonić Cię do domu. - oznajmiła.

Skrzywił się. Nieznacznie, ale jednak. Nadia była spostrzegawcza, więc takie rzeczy, szczególnie jeśli chodziło o libero jej nie umykały. Przekręcił głowę w stronę odbiornika nagle wykazując ogromne zainteresowanie jakimś przyrodniczym programem dokumentalnym. No tak. Jaszczurki pełzające po ekranie były na prawdę ciekawymi stworzeniami. Westchnęła cicho wpatrując się w jego lewy profil. Niechęć do powrotów do domu zaobserwowała u niego już stosunkowo dawno i zaczęło ją to trochę martwić. Między treningami czy to po treningu zamiast wrócić do żony i dzieci wolał przyjechać do niej. Z początku myślała, że to chwilowe, ale trwało już drugi miesiąc. Kilka razy próbowała podjąć temat, ale ją zbywał udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale przecież nie było. I dobrze o tym wiedziała. Nawet na meczach dało się zauważyć, że coś jest nie tak jak być powinno. Ignaczak w stosunku do swojej żony zawsze był wylewny, nie powstrzymywał się przed okazywaniem uczuć po meczu, zawsze po gwizdku pierwszym przez niego obranym kierunkiem była trybuna, którą zajmowali najbliżsi siatkarzy, ale od jakiegoś czasu i to się skończyło. Na boisku zostawał tak długo jak było to tylko możliwe, rozdawał autografy, pozował do zdjęć, a kiedy skończył od razu nie zaszczycając swojej żony nawet spojrzeniem, uciekał do szatni. Coraz częściej też przyłapywała go na wpatrywaniu się w nią. Czy to przed meczem, w trakcie czy po spotkaniu jego spojrzenie wędrowało w jej stronę. Stało się już niemal tradycją, że swoje pierwsze kroki kierował w jej stronę, za co zawsze dostawał po głowie. Jak mantrę powtarzała mu, żeby poszedł do swojej żony, ale on od razu sprytnie zmieniał temat. W takich momentach miała ochotę go rozszarpać. Palnąć w łeb, żeby tylko nabić do niego trochę rozumu. Ale jakby to wyglądało przy całej hali po brzegi wypełnionej kibicami? Nie chciała też się z nim kłócić. To było ostatnią rzeczą na jaką kiedykolwiek miała ochotę. Dlatego czasem wolała się zamknąć i odpuścić.

- Co się dzieje? - spytała jak najdelikatniej umiała ściskając lekko jego ramię.

Zerknął na nią.

- Nic. - uciął z powrotem wbijając wzrok w telewizor.

- Igła. - oburzyła się. - Przestań zachowywać się jak dziecko i powiedz mi wreszcie co się dzieje. - znała go już na tyle, że bez trudu mogła stwierdzić kiedy coś go trapi. I choć inni mieli odwieczne problemy z rozszyfrowaniem siatkarza i wieki zajmowało im dochodzenie do tego, co mu w głowie siedzi, ona nie miała z tym żadnego problemu. Zaufali sobie niemal momentalnie, co w jej przypadku nie zdarzało się często. Właściwie w dotychczasowym życiu zdarzyło się raz. I nie skończyło zbyt dobrze. Ale musiała przyznać, że libero co i rusz zaskakiwał ją swoimi niecodziennymi pomysłami. Sam zresztą powtarzał, że jeszcze nie raz ją czymś zaskoczy. Ma przecież mnóstwo 'ukrytych talentów'. Tak, tego była akurat pewna. Miała tylko nadzieje, że przez jego ukryte talenty nie będzie musiała martwić się o swoje zdrowie. Ani zdrowie kogokolwiek.

- Nic się nie dzieje. - wybełkotał dalej nie spuszczając wzroku z ekranu. Tak jakby telewizor miał mu gdzieś uciec w czasie gdy on nie będzie patrzył w tamtą stronę.

- Nie zbywaj mnie. Przecież widzę. - warknęła.

Wreszcie zaszczycił ją dłuższym spojrzeniem. Przez sekundę nawet wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale chwile później wstał i podszedł do okna.

- To skomplikowane. - westchnął pustym wzrokiem ogarniając okolicę widoczną za oknem.

- Bo życie jest skomplikowane, Krzysiu. - oznajmiła smutno wpatrując się w jego plecy.

Odwrócił się. Nie potrafił znieść tego tonu. Przykucnął tuż przed nią ponownie układając głowę na jej kolanach. Objęła go opierając podbródek o jego ramię, a on jedną ręką oplótł jej kark. Takie zachowanie było dla nich na porządku dziennym. Nie tylko dla nich, ale również dla chłopaków z klubu. Nikt nie przejmował się kiedy gdzieś na korytarzu hali na Podpromiu bez wyraźnego powodu przytulali się do siebie, co mogło przecież wydawać się dziwne biorąc pod uwagę fakt, że Ignaczak ma żonę i dzieci. Mimo to, wszyscy wiedzieli, że w ich kontakcie nie ma żadnego drugiego dna, choć na początku każdy próbował doszukać się w ich relacji czegoś więcej. Co więcej - nawet dziennikarze zainteresowali się dziewczyną o kasztanowych włosach często widywaną w towarzystwie Ignaczaka. Jednak na jednym artykule, który ukazał się na jednym z plotkarskich portali się skończyło. A wszystko dzięki Krzyśkowi, który zrobił niezłą awanturę za fakt, że ktoś chociażby ośmielił się wymyślić między nimi jakiś nieistniejący romans.

- Martwię się, mój siatkarzu. - westchnęła wtulając twarz w jego szyję.

- Nie masz o co. - zapewnił, choć prawda była zupełnie inna. Ale ona nie musiała tego wiedzieć. - Wszystko będzie dobrze. - dodał po raz drugi zapewniając tym stwierdzeniem bardziej samego siebie niż Nadie.

- Wracaj do domu, Krzysiu. - wyplątała się z jego objęć i zwinnie przeskakując nad jego nogami ruszyła do kuchni. Wyjęła z szafki kubek i nastawiła wodę na herbatę.

- Jesteś zła. - usłyszała.

Odwróciła się w stronę wejścia, gdzie Krzysiek z rękami zaplecionymi na piersi opierał się o futrynę. Przyjrzała mu się dokładniej. Przez błękitną koszulkę opinającą się na jego torsie spokojnie mogła dostrzec zarysowane mięśnie brzucha. Przypomniała sobie jak opowiadał jej, że jego koledzy kiedyś wyśmiewali się z niego, że połknął piłkę lekarską. Teraz po tej piłce lekarskiej nie było ani śladu. Zastanawiała się jak to możliwe? Z wiekiem ciało - owszem, zmienia się lecz wcale nie na plus. Jak widać Ignaczak był zaprzeczeniem wszystkiego. Włosy siatkarza jak zwykle zostały potraktowane żelem. Na całe szczęście, bo bez żelu na głowie wyglądał co najmniej dziwnie. Przyzwyczaiła się już do jego lekko sterczącej fryzury. Tak mu było najlepiej. Mimo lekko przyprószonych po bokach siwizną włosów wcale nie wyglądał na swój wiek. Miał dziecięcą twarz. W stu procentach pasującą do jego charakteru i sposobu bycia i w ogóle nie pasującą do głowy rodziny, którą przecież był. Policzki cały czas miał zaróżowione jak u nastolatka i jedynie kiedy się uśmiechał można było dostrzec delikatne zmarszczki.

- Nadia. - odezwał się przywracając ją tym samym do rzeczywistości. Niebieskie tęczówki nieustannie wpatrywały się w jej sylwetkę. Potrząsnęła lekko głową.

- Nie jestem zła. - zaprzeczyła wyłączając czajnik, który irytującym dźwiękiem przypomniał o swoim istnieniu. - Po prostu jedź do domu. - dodała.

- Nadia.. - jęknął.

Przymknęła oczy starając się zachować spokój, cicho wypuściła powietrze i odwróciła się do niego.

- Igła, nie jestem zła, okej? - ułożyła ręce na jego torsie. - Po pierwsze: nie umiem się na Ciebie złościć. Po drugie: mam powód? - uniosła brew.

- Nie masz. - pokręcił szybko głową.

- Więc jedź do domu. - popchnęła go w stronę drzwi wyjściowych i wróciła po kubek herbaty. Nie minęły trzy sekundy jak Ignaczak ponownie pojawił się obok niej. Spojrzała na niego marszcząc czoło.

- No przecież nie mogłem wyjść bez pożegnania. - wzruszył ramionami cmokając jej policzek i z powrotem wypadając z kuchni. - Pa! - wrzasnął będąc tuż przy drzwiach.

- Pa! - odpowiedziała rozbawiona kręcąc głową.

W mieszkaniu pozostał już tylko zapach jego perfum od Armaniego. Perfum, które sama kupiła mu na mikołajki. Zbierała na ten prezent dwa miesiące, ale widząc szczęśliwe iskierki w oczach libero, kiedy rozerwał ozdobny czerwony papier w który zapakowała mały flakonik, opłacało się rezygnować z jakichkolwiek zbędnych, choć bardzo smacznych wydatków jak kawa w Starbucksie czy pizza w ulubionej restauracji. Dla niego przecież zrobiłaby wszystko.

***

- Święta są przereklamowane. - westchnęła.

Od dwóch godzin razem ze swoim przyjacielem krążyła po sercu miasta zwanym również Galerią Rzeszów. Próbowała znaleźć jakieś sensowne i w przystępnej cenie prezenty dla swoich najbliższych, niestety tłum wlewający i wylewający się z każdego sklepu zdecydowanie utrudniał zakupy. Ciągle wpadał na nią jakiś śpieszący się i przepocony człowiek z milionem toreb świątecznych dzierżących w ręku i wielkim uśmiechem na świecącej się twarzy. W przeciwieństwie do Ignaczaka, który tryskał humorem na lewo i prawo, ona, jedynie czego pragnęła to zakneblowania się gdzieś daleko stąd, najlepiej w Afryce. Wolała spędzić te święta w dżungli z małpami, niż z własną rodziną. Nic nie mogła na to poradzić. Od kiedy pamiętała nienawidziła Bożego Narodzenia ani Wielkanocy. Okupowanie kuchni przez całe dnie nie należało do jej ulubionych zajęć, tak samo jak i słuchanie jej krytykującej na każdym kroku matki. O sprzątaniu nawet nie trzeba było wspominać. Nie potrafiła utrzymać porządku w jej małym mieszkaniu, a co dopiero ogarnąć wielki dom rodziców. Bo przecież wszystko musiało być perfekcyjnie. O ile to mogła zrozumieć, to za nic w świecie nie ogarniała swoim może i małym rozumem tej sztucznej atmosfery przy stole. I pytań typu 'Masz chłopaka? Nie? Ale jak to nie masz? Dlaczego? Kiedy ślub? A dzieci? Ja w Twoim wieku..' A co kogo to obchodzi? Nie długo dojdzie do tego, że zaczną ją pytać o majtki, które ma na sobie. To jej życie i nikt nie proszony nie ma prawa włazić do niego z butami.
Ale przecież rodziny się nie wybiera..

- Nie będzie tak źle, zobaczysz. - objął ją ramieniem uśmiechając się przy tym pocieszająco.

Siatkarz doskonale znał jej sytuacje rodzinną i wcale tych świąt jej nie zazdrościł. Najchętniej zaprosiłby ją do siebie, a żeby tylko nie musiała spędzać świąt w towarzystwie rodziny, która zamiast uśmiechu na jej twarz przywoływała złość, a nawet łzy. A przecież to właśnie rodzina powinna być tym azylem, przy którym można się wyciszyć i czuć bezpiecznie. Tak jak on czuł się wśród swoich najbliższych. Fakt faktem od rodziców dzieliły go setki kilometrów, dlatego przy najmniejszej trafiającej się okazji starał się nimi jak najbardziej nacieszyć.

- Chyba sam w to nie wierzysz. - rzuciła i pognała przed siebie zostawiając libero daleko za sobą. Chciała jak najszybciej mieć te zakupy z głowy.

Po kolejnej godzinie z wielką ulgą mogli opuścić centrum handlowe i skierować swoje kroki w jakieś zaciszne miejsce. Standardowo padło na jej mieszkanie. Dotarli tam w piętnaście minut. Pierwsze co zrobiła to rzuciła zakupy gdzieś w kąt i z bezsilnością wymalowaną na twarzy opadła na kanapę. W przeciwieństwie do Ignaczaka, który po trzygodzinnym łażeniu po sklepach dalej emanował energią. A przecież był facetem! Tego akurat zrozumieć nie potrafiła. Miał tyle energii co mały samochodzik z niewyczerpującym się akumulatorkiem w środku. Przez cały rok, ani razu nie usłyszała, że siatkarz jest zmęczony. On zawsze był wypoczęty. Nawet po wyczerpującym pięciosetowym pojedynku potrafił z Podpromia pobiec do domu. A i z powrotem z pewnością dałby radę.

- Jak to możliwe, że po takiej dawce zakupów Ty dalej masz siłę do życia? - wbiła w niego wzrok.

- To wszystko zasługa soku z gumijagód. - wyszczerzył się szperając w jej kolekcji książek.
Zagadka rozwiązana.

- Mhm. - mruknęła, zawsze to bardziej oryginalne - Mam wątpliwości co do Twojej płci. Może ty jesteś kobietą?

- Wypraszam sobie! - oburzył się. - Chcesz się przekonać? - stanął nad nią, a jego ręce niebezpiecznie wylądowały na pasku od spodni.

- Niee! - krzyknęła zasłaniając oczy. - Proszę, nie!

- Chyba powinienem się obrazić. - zmrużył oczy.

- Nie umiesz się na mnie obrażać. - skwitowała.

- Fakt. - cmoknął. - Ale mogę zrobić to.. - uniósł ręce, a ona domyślając się co siatkarz zamierza zrobić, zasłoniła się poduszką. Niestety nic to nie dało, bo jego sprytne palce i tak odnalazły jej żebra w które zaczęły się z niemiłosierną siłą wbijać. Z jej ust wydobywał się tak głośny śmiech połączony z rozpaczliwym krzykiem, że była pewna iż któryś z sąsiadów zaraz zapuka do jej drzwi, albo wezwie policje myśląc, że ktoś ją tu gwałci.

- Przestań! - wydusiła między kolejną salwą śmiechu.

- Najpierw ładnie przeproś!

- Nigdy w życiu! - odparła, a że nadarzyła się okazja to oczywiście z niej skorzystała i z całej siły odepchnęła od siebie Ignaczaka.

Ale nie przewidziała, że tuż za jego plecami stoi stolik na którego wpadł uderzając głową prosto w jego kant. A potem wszystko potoczyło się z prędkością błyskawicy. Siatkarz jak długi padł na podłogę. Przerażona Nadia natychmiast dopadła do niego zaczynając klepać go po policzku i co i raz powtarzając, żeby się ocknął. Na nic. Nawet się nie poruszył. Nic. Zero. Łzy zaczęły skapywać po jej policzku przysłaniając widok do minimum.

- Krzysiu, Krzysiu błagam obudź się. - powtarzała rozpaczliwym tonem.

Bała się. Tak cholernie się o niego bała. Nie zauważyła żadnej krwi w pobliżu, ale nie chciała sama sprawdzać czy aby na pewno nie ma dziury z tyłu głowy. Rozejrzała się po mieszkaniu jakby tam miała znaleźć się jakaś pomoc. Jej wzrok padł na telefon leżący na kanapie. Sięgnęła po niego i drżącymi palcami starała się bezbłędnie wbić w ekran numer na pogotowie, ale w cale nie było to takie proste. Pociągając nosem przyłożyła telefon do ucha, a gdy rozbrzmiał pierwszy sygnał usłyszała śmiech. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że.. to Ignaczak. Spojrzała na niego. Jej przyjaciel zanosił się głośnym śmiechem w ogóle nie zdając sobie sprawy, że przez niego prawie dostała zawału. Nie wiedziała czy ma go zabić, czy przytulić. Obraz dalej miała zamazany przez łzy wypływające z jej ciemno niebieskich oczu. Była na niego wściekła, ale nie potrafiła wykonać jakiegokolwiek ruchu. Wpatrywała się w niego zahipnotyzowana. Serce dalej waliło jej niemiłosiernie, a w głowie pojawiała się tylko jedna myśl: Jak mógł robić sobie żarty kiedy ona odchodziła od zmysłów?!

- Jak mogłeś? - wydukała wreszcie. - Myślałam, że na prawdę coś ci się stało! - zaszlochała wbijając pięść prosto w jego klatkę piersiową.

Ignaczak chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to jednak nie był dobry pomysł, bo uśmiech zamienił się w przejęcie na wiecznie radosnej twarzy. Wpatrując się w zapłakaną twarz Nadii, stwierdził, że jest największym debilem na świecie. Nienawidził kiedy płakała, a teraz sam ją do tego doprowadził.

- Już dobrze. - przytulił ją. - Nic mi nie jest. - próbował ją uspokoić.

- Jesteś kretynem. - oznajmiła, przyciskając twarz do jego piersi.

- Wiem. Przepraszam. - pogłaskał ją po włosach. - Ale to znaczy, że się o mnie martwisz. - uśmiechnął się pod nosem.

- Jak mogłeś w to wątpić? - uniosła wzrok wlepiając w niego swoje zapłakane tęczówki. - Oczywiście, że się o Ciebie martwię, głupku. Jesteś dla mnie najważniejszy. Nawet nie potrafię już bez Ciebie normalnie funkcjonować. Dzięki Tobie mam tą pieprzoną nadzieję na lepsze jutro. Nigdy nie miałam kogoś takiego i nie chcę stracić jedynej osoby, dzięki której potrafię się szczerze uśmiechać. - wyrzuciła z siebie zaciskając dłonie na jego barkach.

Te słowa odbiły piętno na jego sercu. Nigdy czegoś takiego nie usłyszał. Nawet od własnej żony. Chciał ją zapewnić, że ona też jest dla niego najważniejsza, że dzięki niej wszystko jest lepsze, bardziej kolorowe. Że o wiele bardziej stara się na treningach mając w głowie myśl, że gdy wyjdzie w podstawowym składzie, gdy zagra dobrze, ona będzie najszczęśliwszą osobą na świecie. Chciał, ale nie mógł..

- Nie stracisz. Obiecuję. - odparł wyraźnie wzruszony całując czubek jej głowy.

***

Z jednodniowym poślizgiem, ale wrzucam. :)
Niestety przygotowania do świąt pochłaniają cały mój czas. Następny rozdział za tydzień, albo dwa. Od Was wszystko zależy.. ;)
Już teraz życzę Wam WESOŁYCH ŚWIĄT! Mam nadzieje, że wszyscy je przeżyjemy!

No i.. CZY KTOŚ W OGÓLE I W SZCZEGÓLNE TO CZYTA? :)

piątek, 11 grudnia 2015

Prolog

Życie bywa zaskakujące. Czasem tak bardzo, że aż trudno to sobie wyobrazić. Zbieg okoliczności? A może przeznaczenie? Trudno zdefiniować coś, czego zdefiniować się nie da. Niby totalnie normalna sytuacja, która codziennie przydarza się milionom ludzi, a równocześnie tak niezwykła. Trudna do ogarnięcia, niepojęta. Sytuacja przez którą zmieniło się życie dwóch osób. Jej, Nadii, dwudziestotrzyletniej dziewczyny, trochę dziwnej, emocjonalnej, stukniętej na punkcie siatkówki. I jego, Krzysztofa, trzydziestopięcioletniego siatkarza, libero Reprezentacji Polski w Piłce Siatkowej Mężczyzn i Asseco Resovii Rzeszów.

A o wszystkim zadecydował zupełny przypadek..

To nie był dobry dzień. Nie był dobry nawet w jednym ułamku procenta. Właśnie bez większego wyjaśnienia zwolniono ją z pracy, w sklepie jak na złość nie było jej ulubionej czekolady, która mogłaby choć minimalnie ten dzień polepszyć, kłótnia z rodzicami również w poprawie samopoczucia nie pomogła, a jakby tego było mało, zaczął padać deszcz, a ona oczywiście nie miała ze sobą parasolki przez co w ciągu pięciu sekund zamieniła się w zmokłą kurę! Nie wytrzymała. Rozpłakała się. Krople deszczu zlewały się z łzami, które prawdziwym wodospadem wypływały z jej oczu, mokre od oberwania chmury włosy przyklejały się do jej twarzy. Była pewna, że ze spływającym makijażem wyglądała jak panda, a raczej jak zombie, bo pandy przecież zdecydowanie są słodkimi istotami, a ona w tym momencie z pewnością słodko nie wyglądała. Nie przejmowała się tym. Miała w głębokim poważaniu fakt, że w okół niej biegało pełno ludzi uciekających przed ulewą pod najbliższy, choćby najmniejszy skrawek dachu. Ona nie miała zamiaru uciekać. Było jej wszystko jedno. Szła przed siebie, patrząc pod nogi i nawet nie próbując omijać kałuż, które z każdą mijającą sekundą stawały się coraz większe. W momencie gdy na chwilę uniosła wzrok, niebo przecięła błyskawica, a zaraz potem rozległ się potężny huk przez co rozpłakała się jeszcze bardziej. Lubiła burze, ale jedynie gdy znajdowała się w swoim bloku z piorunochronem na dachu, a nie w środku miasta, w parku, z drzewami na około. Ale nawet wtedy nie przeszło jej przez myśl, by zmyć się z tego miejsca jak najszybciej. Dalej spokojnym krokiem szła przed siebie. W pewnym momencie poczuła silne uderzenie. Ktoś na nią wpadł. A może to ona wpadła na kogoś? Nie ważne. 

- Bardzo Panią przepraszam! - usłyszała głos próbujący przekrzyczeć ulewę. 

Znała ten głos. Bardzo dobrze go znała, choć w tym momencie była pewna, że to tylko złudzenie, kolejna chora schiza, którą płata jej mózg. Mimo to, uniosła wzrok by to sprawdzić. Cholera. Wcale jej się nie wydawało. Przed nią stał jej idol. Przemoczony tak samo jak ona do suchej nitki, Krzysztof Ignaczak we własnej osobie. Chyba, że wzrok też płatał jej figle. Ale to również nie ważne, bo w tym momencie nawet obecność jej największego autorytetu sprawiła, że rozpłakała się jeszcze bardziej. Los z niej zakpił. Zawsze przed snem wyobrażała sobie, że pozna go wyglądając jak księżniczka, w pięknej sukience, jeszcze piękniejszym makijażu i fryzurze, na obcasach, a nie jak mokre gówno z włosami poprzylepianymi do twarzy. 

- Dlaczego płaczesz? - zapytał. Zdziwienie malowało się na jego twarzy i nawet nie próbował tego ukryć. Trudno ukryć emocje, a on nigdy nie był w tym dobry. Szczególnie jeśli jakaś drobna i przemoknięta dziewczyna o kasztanowych włosach wybucha na Twój widok płaczem. Mimo, że był siatkarzem, a fanki na jego widok reagowały różnie, to nigdy dotąd nie spotkał się z taką reakcją. Tym bardziej, że to zdecydowanie nie był płacz w wybuchu radości. Raczej bezsilność, wołanie o pomoc, której w jednej sekundzie zdecydował się podjąć. A wszystko przez te wielkie, intensywnie niebieskie zapłakane oczy, jakich jeszcze w życiu nie widział. I milion kryjących się w nich uczuć..

- W sklepie nie mieli mojej ulubionej czekolady. - wypaliła nie wiele myśląc, ale po chwili i małej pomocy stojącego przed nią siatkarza, który zrobił minę jaką trudno opisać dotarło do niej jaki beznadziejny powód podała, przez co wybuchnęła głośnym śmiechem. Była pewna, że Ignaczak zaraz ucieknie, bo przecież niewątpliwie właśnie zrobiła z siebie idiotkę przed jej własnym, osobistym idolem, najlepszym libero na świecie. Ale on nie uciekł. Tylko zaczął się śmiać. Tak samo głośno jak ona.
Przed chwilą płakała, teraz się śmiała. I był to z pewnością najbardziej niesamowity uśmiech świata. Najbardziej szczery, choć tą szczerość zauważył tylko na początku. Potem w oczach znów pojawiły się łzy, które na nowo zaczęły spływać po policzkach. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Złapał ją za rękę i poprowadził do swojego samochodu stojącego tuż za parkiem. Nie wyrywała się, nie pytała, po prostu za nim szła cały czas wpatrując się w ziemię. Ciekawość go zżerała. Było w tej dziewczynie coś, czego nie potrafił opisać. Nie mógł jej tak zostawić. I choć był pewny, że teraz już nic nie będzie takie jak dawniej, postanowił ją poznać. A z czasem rozszyfrować.. 

Podczas trwającej dziesięć minut jazdy nie odezwali się do siebie ani słowem. Oprócz wyciągnięcia od niej adresu zamieszkania, nic nie powiedziała. A on nie chciał jej męczyć. Najważniejsze było to, że przestała płakać. Po dotarciu pod wskazany przez nią adres, wysiedli z samochodu.

- Dziękuję za odholowanie do domu. - spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Ale teraz jestem Ci winna herbatę, wejdziesz? 

- Jasne. - skinął głową. 

W duchu modlił się, żeby zaprosiła go do środka. Na prawdę chciał ją poznać. Ale czy ona chciała poznać jego? Czy nie była to tylko grzecznościowa propozycja? Tego nie wiedział. Miał nadzieję, że jednak nie, że zaproszenie było w stu procentach szczere. A do niej powoli docierało to, że właśnie wchodzi do mieszkania w towarzystwie człowieka, który jakimś cudem stał się dla niej bliższy niż własna rodzina. Jak? Nie potrafiła tego wyjaśnić. Od kiedy pamięta siatkówka była dla niej najważniejszą częścią życia. Nigdy sama nie spróbowała sił w tym sporcie, nie ciągnęło ją na boisko, choć w szkole na WF uwielbiała odbijać piłkę. Jednak zdecydowanie wolała siebie w wersji kibica. Regularnie odwiedzała Podpromie, ale zawsze trzymała się z boku. Nie podchodziła po autografy, zdjęcia. Do szczęścia wystarczał jej widok siatkarzy, widok Jego. Czasem stawało się to męczące, wręcz chore, ale tak utożsamiła się z tą dyscypliną sportową, że nic na to nie mogła poradzić. Jej humor w dużym stopniu zależał od tego jak się sprawy mają w jej ukochanym sporcie. Żyła siatkówką. Wygrywała i przegrywała razem z siatkarzami. Zawsze stała murem za zwariowanym libero, który właśnie w milczeniu wszedł za nią do jej prywatnego mieszkania.. 

Szybko zdjęli mokre odzienie wierzchnie. Nadia zaprosiła swojego gościa do kuchni, zrobiła herbatę i skierowała swoje kroki do łazienki, gdzie z małej szafki wyjęła dwa ręczniki, po czym ruszyła do sypialni w poszukiwaniu czegoś na przebranie dla siebie i libero. Była pewna, że ma tu gdzieś jakieś ubrania ojca. I faktycznie znalazła jakiś T-shirt i stare dresowe spodnie. Ignaczak szybko się przebrał i wrócił do kuchni. Nadii chwilę zajęło przywrócenie się do normalności. Patrząc w swoje odbicie w lustrze dziwiła się jakim cudem siatkarz nie uciekł, a co lepsze postanowił ją jeszcze odwieźć do domu. Wyglądała okropnie! Gorzej niż stado obrzydliwych goryli z gołymi, różowymi dupami na wierzchu. Wychodząc z łazienki zauważyła libero stojącego w salonie i wpatrującego się.. w wielką antyramę wiszącą w centralnym punkcie salonu. Zupełnie zapomniała, że takie oto cudo tam wisi i nawet chcąc, nie da się obok zdjęcia przejść obojętnie. 
Chyba nie trudno domyślić się, że zdjęcie w antyramie przedstawiało niejakiego Krzysztofa Ignaczaka? Teraz była już pewna, że libero za chwilę zmyje się z jej mieszkania i już nigdy więcej go nie zobaczy. Chyba, że na meczu. Znów ją zaskoczył. Został. I choć wyraźnie zdziwiony, uśmiechnął się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów, a ona była pewna, że od tego momentu wszystko się zmieni..

I tak właśnie wszystko się zaczęło.

***

Tak, nic Wam się nie przewidziało.
To ja. Ta sama. Od Juli i Winiara. :) 
Po 10 miesiącach wracam do was z nowym, jeszcze ciepłym opowiadaniem! 
Na wstępie zaznaczam, że nie będzie ono miało tak jak poprzednie 987654345678 rozdziałów wyjętych z dupy.
Będzie krótko, zwięźle i na temat.

Muszę tutaj podziękować mojej Domce znanej raczej jako Grin, bo to właśnie ona zmotywowała mnie do stworzenia tego.. czegoś. Bez niej nic by nie powstało. Czy to dobrze? Sami ocenicie. :) 
Sama również tworzy. I to jak tworzy! Jeśli macie mocne nerwy zapraszam między innymi: TUTAJ. :)

Mam nadzieje, że zostawicie po sobie ślad w postaci choćby krótkiego komentarza. 
To bardzo motywuje do dalszego działania!
Rozdziały będą się pojawiać co tydzień. 

Z góry przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne, stylistyczne i interpunkcyjne. 
Więcej grzechów nie pamiętam. :) 

Miłego czytania! 

STEJ TJUND! - Tęskniłam. ;')