sobota, 19 grudnia 2015

I

- Ignaczak! - wrzasnęła kiedy po raz kolejny wchodząc do jej mieszkania trzasnął drzwiami tak mocno, że te prawie wyleciały z futryny. Za każdym razem to samo, zero delikatności. A potem sąsiadka z dołu marudzi, że tynk jej na głowę leci - Krzysiu - zaczęła już spokojniej kiedy siatkarz pojawił się w pomieszczeniu w którym aktualnie przebywała gospodyni mieszkania - co te drzwi ci zrobiły?

- Za każdym razem kiedy tu przychodzę stoją mi na drodze. - wzruszył ramionami rozkładając się na miejscu obok dziewczyny w między czasie obdarowując jej policzek całusem.

Parsknęła śmiechem. Znała go już na tyle długo, że tego typu uwagi stały się nieodłącznym elementem jej życia. Niezbyt mądre, ale zawsze doprowadzające do uśmiechu na twarzy. Nawet jeśli to uśmiech politowania w stosunku do tego Smerfa wesołka zalegającego obok niej na kanapie.

- Co Ty tak właściwie tu robisz? - spojrzała na niego.

- Leżę. - odparł układając głowę na jej kolanach.

- To widzę. Ale po co przyszedłeś? - przejechała opuszkami palców po czuprynie siatkarza.

Uwielbiała bawić się jego włosami, właściwie - włosami każdego mężczyzny i niezmiernie cieszyła się kiedy miała ku temu okazję. A już najbardziej zadowolona była gdy Ignaczak, ten sam, który potrafił zabić za choć przypadkowe dotknięcie starannie ułożonej fryzury pozwalał jej na robienie z jego prywatnymi włosami, co tylko chciała.

- Mogę sobie iść, jeśli chcesz. - odparł bawiąc się pilotem od telewizora. To było chyba jego ulubione zajęcie - przełączanie kanałów z prędkością błyskawicy i tylko wzrokiem ogarniając nazwy programów. Jeśli nie było w niej nic sportowego - przełączał dalej.

- Nie chcę. - pokręciła głową. - Chociaż powinnam na kopach wygonić Cię do domu. - oznajmiła.

Skrzywił się. Nieznacznie, ale jednak. Nadia była spostrzegawcza, więc takie rzeczy, szczególnie jeśli chodziło o libero jej nie umykały. Przekręcił głowę w stronę odbiornika nagle wykazując ogromne zainteresowanie jakimś przyrodniczym programem dokumentalnym. No tak. Jaszczurki pełzające po ekranie były na prawdę ciekawymi stworzeniami. Westchnęła cicho wpatrując się w jego lewy profil. Niechęć do powrotów do domu zaobserwowała u niego już stosunkowo dawno i zaczęło ją to trochę martwić. Między treningami czy to po treningu zamiast wrócić do żony i dzieci wolał przyjechać do niej. Z początku myślała, że to chwilowe, ale trwało już drugi miesiąc. Kilka razy próbowała podjąć temat, ale ją zbywał udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale przecież nie było. I dobrze o tym wiedziała. Nawet na meczach dało się zauważyć, że coś jest nie tak jak być powinno. Ignaczak w stosunku do swojej żony zawsze był wylewny, nie powstrzymywał się przed okazywaniem uczuć po meczu, zawsze po gwizdku pierwszym przez niego obranym kierunkiem była trybuna, którą zajmowali najbliżsi siatkarzy, ale od jakiegoś czasu i to się skończyło. Na boisku zostawał tak długo jak było to tylko możliwe, rozdawał autografy, pozował do zdjęć, a kiedy skończył od razu nie zaszczycając swojej żony nawet spojrzeniem, uciekał do szatni. Coraz częściej też przyłapywała go na wpatrywaniu się w nią. Czy to przed meczem, w trakcie czy po spotkaniu jego spojrzenie wędrowało w jej stronę. Stało się już niemal tradycją, że swoje pierwsze kroki kierował w jej stronę, za co zawsze dostawał po głowie. Jak mantrę powtarzała mu, żeby poszedł do swojej żony, ale on od razu sprytnie zmieniał temat. W takich momentach miała ochotę go rozszarpać. Palnąć w łeb, żeby tylko nabić do niego trochę rozumu. Ale jakby to wyglądało przy całej hali po brzegi wypełnionej kibicami? Nie chciała też się z nim kłócić. To było ostatnią rzeczą na jaką kiedykolwiek miała ochotę. Dlatego czasem wolała się zamknąć i odpuścić.

- Co się dzieje? - spytała jak najdelikatniej umiała ściskając lekko jego ramię.

Zerknął na nią.

- Nic. - uciął z powrotem wbijając wzrok w telewizor.

- Igła. - oburzyła się. - Przestań zachowywać się jak dziecko i powiedz mi wreszcie co się dzieje. - znała go już na tyle, że bez trudu mogła stwierdzić kiedy coś go trapi. I choć inni mieli odwieczne problemy z rozszyfrowaniem siatkarza i wieki zajmowało im dochodzenie do tego, co mu w głowie siedzi, ona nie miała z tym żadnego problemu. Zaufali sobie niemal momentalnie, co w jej przypadku nie zdarzało się często. Właściwie w dotychczasowym życiu zdarzyło się raz. I nie skończyło zbyt dobrze. Ale musiała przyznać, że libero co i rusz zaskakiwał ją swoimi niecodziennymi pomysłami. Sam zresztą powtarzał, że jeszcze nie raz ją czymś zaskoczy. Ma przecież mnóstwo 'ukrytych talentów'. Tak, tego była akurat pewna. Miała tylko nadzieje, że przez jego ukryte talenty nie będzie musiała martwić się o swoje zdrowie. Ani zdrowie kogokolwiek.

- Nic się nie dzieje. - wybełkotał dalej nie spuszczając wzroku z ekranu. Tak jakby telewizor miał mu gdzieś uciec w czasie gdy on nie będzie patrzył w tamtą stronę.

- Nie zbywaj mnie. Przecież widzę. - warknęła.

Wreszcie zaszczycił ją dłuższym spojrzeniem. Przez sekundę nawet wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale chwile później wstał i podszedł do okna.

- To skomplikowane. - westchnął pustym wzrokiem ogarniając okolicę widoczną za oknem.

- Bo życie jest skomplikowane, Krzysiu. - oznajmiła smutno wpatrując się w jego plecy.

Odwrócił się. Nie potrafił znieść tego tonu. Przykucnął tuż przed nią ponownie układając głowę na jej kolanach. Objęła go opierając podbródek o jego ramię, a on jedną ręką oplótł jej kark. Takie zachowanie było dla nich na porządku dziennym. Nie tylko dla nich, ale również dla chłopaków z klubu. Nikt nie przejmował się kiedy gdzieś na korytarzu hali na Podpromiu bez wyraźnego powodu przytulali się do siebie, co mogło przecież wydawać się dziwne biorąc pod uwagę fakt, że Ignaczak ma żonę i dzieci. Mimo to, wszyscy wiedzieli, że w ich kontakcie nie ma żadnego drugiego dna, choć na początku każdy próbował doszukać się w ich relacji czegoś więcej. Co więcej - nawet dziennikarze zainteresowali się dziewczyną o kasztanowych włosach często widywaną w towarzystwie Ignaczaka. Jednak na jednym artykule, który ukazał się na jednym z plotkarskich portali się skończyło. A wszystko dzięki Krzyśkowi, który zrobił niezłą awanturę za fakt, że ktoś chociażby ośmielił się wymyślić między nimi jakiś nieistniejący romans.

- Martwię się, mój siatkarzu. - westchnęła wtulając twarz w jego szyję.

- Nie masz o co. - zapewnił, choć prawda była zupełnie inna. Ale ona nie musiała tego wiedzieć. - Wszystko będzie dobrze. - dodał po raz drugi zapewniając tym stwierdzeniem bardziej samego siebie niż Nadie.

- Wracaj do domu, Krzysiu. - wyplątała się z jego objęć i zwinnie przeskakując nad jego nogami ruszyła do kuchni. Wyjęła z szafki kubek i nastawiła wodę na herbatę.

- Jesteś zła. - usłyszała.

Odwróciła się w stronę wejścia, gdzie Krzysiek z rękami zaplecionymi na piersi opierał się o futrynę. Przyjrzała mu się dokładniej. Przez błękitną koszulkę opinającą się na jego torsie spokojnie mogła dostrzec zarysowane mięśnie brzucha. Przypomniała sobie jak opowiadał jej, że jego koledzy kiedyś wyśmiewali się z niego, że połknął piłkę lekarską. Teraz po tej piłce lekarskiej nie było ani śladu. Zastanawiała się jak to możliwe? Z wiekiem ciało - owszem, zmienia się lecz wcale nie na plus. Jak widać Ignaczak był zaprzeczeniem wszystkiego. Włosy siatkarza jak zwykle zostały potraktowane żelem. Na całe szczęście, bo bez żelu na głowie wyglądał co najmniej dziwnie. Przyzwyczaiła się już do jego lekko sterczącej fryzury. Tak mu było najlepiej. Mimo lekko przyprószonych po bokach siwizną włosów wcale nie wyglądał na swój wiek. Miał dziecięcą twarz. W stu procentach pasującą do jego charakteru i sposobu bycia i w ogóle nie pasującą do głowy rodziny, którą przecież był. Policzki cały czas miał zaróżowione jak u nastolatka i jedynie kiedy się uśmiechał można było dostrzec delikatne zmarszczki.

- Nadia. - odezwał się przywracając ją tym samym do rzeczywistości. Niebieskie tęczówki nieustannie wpatrywały się w jej sylwetkę. Potrząsnęła lekko głową.

- Nie jestem zła. - zaprzeczyła wyłączając czajnik, który irytującym dźwiękiem przypomniał o swoim istnieniu. - Po prostu jedź do domu. - dodała.

- Nadia.. - jęknął.

Przymknęła oczy starając się zachować spokój, cicho wypuściła powietrze i odwróciła się do niego.

- Igła, nie jestem zła, okej? - ułożyła ręce na jego torsie. - Po pierwsze: nie umiem się na Ciebie złościć. Po drugie: mam powód? - uniosła brew.

- Nie masz. - pokręcił szybko głową.

- Więc jedź do domu. - popchnęła go w stronę drzwi wyjściowych i wróciła po kubek herbaty. Nie minęły trzy sekundy jak Ignaczak ponownie pojawił się obok niej. Spojrzała na niego marszcząc czoło.

- No przecież nie mogłem wyjść bez pożegnania. - wzruszył ramionami cmokając jej policzek i z powrotem wypadając z kuchni. - Pa! - wrzasnął będąc tuż przy drzwiach.

- Pa! - odpowiedziała rozbawiona kręcąc głową.

W mieszkaniu pozostał już tylko zapach jego perfum od Armaniego. Perfum, które sama kupiła mu na mikołajki. Zbierała na ten prezent dwa miesiące, ale widząc szczęśliwe iskierki w oczach libero, kiedy rozerwał ozdobny czerwony papier w który zapakowała mały flakonik, opłacało się rezygnować z jakichkolwiek zbędnych, choć bardzo smacznych wydatków jak kawa w Starbucksie czy pizza w ulubionej restauracji. Dla niego przecież zrobiłaby wszystko.

***

- Święta są przereklamowane. - westchnęła.

Od dwóch godzin razem ze swoim przyjacielem krążyła po sercu miasta zwanym również Galerią Rzeszów. Próbowała znaleźć jakieś sensowne i w przystępnej cenie prezenty dla swoich najbliższych, niestety tłum wlewający i wylewający się z każdego sklepu zdecydowanie utrudniał zakupy. Ciągle wpadał na nią jakiś śpieszący się i przepocony człowiek z milionem toreb świątecznych dzierżących w ręku i wielkim uśmiechem na świecącej się twarzy. W przeciwieństwie do Ignaczaka, który tryskał humorem na lewo i prawo, ona, jedynie czego pragnęła to zakneblowania się gdzieś daleko stąd, najlepiej w Afryce. Wolała spędzić te święta w dżungli z małpami, niż z własną rodziną. Nic nie mogła na to poradzić. Od kiedy pamiętała nienawidziła Bożego Narodzenia ani Wielkanocy. Okupowanie kuchni przez całe dnie nie należało do jej ulubionych zajęć, tak samo jak i słuchanie jej krytykującej na każdym kroku matki. O sprzątaniu nawet nie trzeba było wspominać. Nie potrafiła utrzymać porządku w jej małym mieszkaniu, a co dopiero ogarnąć wielki dom rodziców. Bo przecież wszystko musiało być perfekcyjnie. O ile to mogła zrozumieć, to za nic w świecie nie ogarniała swoim może i małym rozumem tej sztucznej atmosfery przy stole. I pytań typu 'Masz chłopaka? Nie? Ale jak to nie masz? Dlaczego? Kiedy ślub? A dzieci? Ja w Twoim wieku..' A co kogo to obchodzi? Nie długo dojdzie do tego, że zaczną ją pytać o majtki, które ma na sobie. To jej życie i nikt nie proszony nie ma prawa włazić do niego z butami.
Ale przecież rodziny się nie wybiera..

- Nie będzie tak źle, zobaczysz. - objął ją ramieniem uśmiechając się przy tym pocieszająco.

Siatkarz doskonale znał jej sytuacje rodzinną i wcale tych świąt jej nie zazdrościł. Najchętniej zaprosiłby ją do siebie, a żeby tylko nie musiała spędzać świąt w towarzystwie rodziny, która zamiast uśmiechu na jej twarz przywoływała złość, a nawet łzy. A przecież to właśnie rodzina powinna być tym azylem, przy którym można się wyciszyć i czuć bezpiecznie. Tak jak on czuł się wśród swoich najbliższych. Fakt faktem od rodziców dzieliły go setki kilometrów, dlatego przy najmniejszej trafiającej się okazji starał się nimi jak najbardziej nacieszyć.

- Chyba sam w to nie wierzysz. - rzuciła i pognała przed siebie zostawiając libero daleko za sobą. Chciała jak najszybciej mieć te zakupy z głowy.

Po kolejnej godzinie z wielką ulgą mogli opuścić centrum handlowe i skierować swoje kroki w jakieś zaciszne miejsce. Standardowo padło na jej mieszkanie. Dotarli tam w piętnaście minut. Pierwsze co zrobiła to rzuciła zakupy gdzieś w kąt i z bezsilnością wymalowaną na twarzy opadła na kanapę. W przeciwieństwie do Ignaczaka, który po trzygodzinnym łażeniu po sklepach dalej emanował energią. A przecież był facetem! Tego akurat zrozumieć nie potrafiła. Miał tyle energii co mały samochodzik z niewyczerpującym się akumulatorkiem w środku. Przez cały rok, ani razu nie usłyszała, że siatkarz jest zmęczony. On zawsze był wypoczęty. Nawet po wyczerpującym pięciosetowym pojedynku potrafił z Podpromia pobiec do domu. A i z powrotem z pewnością dałby radę.

- Jak to możliwe, że po takiej dawce zakupów Ty dalej masz siłę do życia? - wbiła w niego wzrok.

- To wszystko zasługa soku z gumijagód. - wyszczerzył się szperając w jej kolekcji książek.
Zagadka rozwiązana.

- Mhm. - mruknęła, zawsze to bardziej oryginalne - Mam wątpliwości co do Twojej płci. Może ty jesteś kobietą?

- Wypraszam sobie! - oburzył się. - Chcesz się przekonać? - stanął nad nią, a jego ręce niebezpiecznie wylądowały na pasku od spodni.

- Niee! - krzyknęła zasłaniając oczy. - Proszę, nie!

- Chyba powinienem się obrazić. - zmrużył oczy.

- Nie umiesz się na mnie obrażać. - skwitowała.

- Fakt. - cmoknął. - Ale mogę zrobić to.. - uniósł ręce, a ona domyślając się co siatkarz zamierza zrobić, zasłoniła się poduszką. Niestety nic to nie dało, bo jego sprytne palce i tak odnalazły jej żebra w które zaczęły się z niemiłosierną siłą wbijać. Z jej ust wydobywał się tak głośny śmiech połączony z rozpaczliwym krzykiem, że była pewna iż któryś z sąsiadów zaraz zapuka do jej drzwi, albo wezwie policje myśląc, że ktoś ją tu gwałci.

- Przestań! - wydusiła między kolejną salwą śmiechu.

- Najpierw ładnie przeproś!

- Nigdy w życiu! - odparła, a że nadarzyła się okazja to oczywiście z niej skorzystała i z całej siły odepchnęła od siebie Ignaczaka.

Ale nie przewidziała, że tuż za jego plecami stoi stolik na którego wpadł uderzając głową prosto w jego kant. A potem wszystko potoczyło się z prędkością błyskawicy. Siatkarz jak długi padł na podłogę. Przerażona Nadia natychmiast dopadła do niego zaczynając klepać go po policzku i co i raz powtarzając, żeby się ocknął. Na nic. Nawet się nie poruszył. Nic. Zero. Łzy zaczęły skapywać po jej policzku przysłaniając widok do minimum.

- Krzysiu, Krzysiu błagam obudź się. - powtarzała rozpaczliwym tonem.

Bała się. Tak cholernie się o niego bała. Nie zauważyła żadnej krwi w pobliżu, ale nie chciała sama sprawdzać czy aby na pewno nie ma dziury z tyłu głowy. Rozejrzała się po mieszkaniu jakby tam miała znaleźć się jakaś pomoc. Jej wzrok padł na telefon leżący na kanapie. Sięgnęła po niego i drżącymi palcami starała się bezbłędnie wbić w ekran numer na pogotowie, ale w cale nie było to takie proste. Pociągając nosem przyłożyła telefon do ucha, a gdy rozbrzmiał pierwszy sygnał usłyszała śmiech. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że.. to Ignaczak. Spojrzała na niego. Jej przyjaciel zanosił się głośnym śmiechem w ogóle nie zdając sobie sprawy, że przez niego prawie dostała zawału. Nie wiedziała czy ma go zabić, czy przytulić. Obraz dalej miała zamazany przez łzy wypływające z jej ciemno niebieskich oczu. Była na niego wściekła, ale nie potrafiła wykonać jakiegokolwiek ruchu. Wpatrywała się w niego zahipnotyzowana. Serce dalej waliło jej niemiłosiernie, a w głowie pojawiała się tylko jedna myśl: Jak mógł robić sobie żarty kiedy ona odchodziła od zmysłów?!

- Jak mogłeś? - wydukała wreszcie. - Myślałam, że na prawdę coś ci się stało! - zaszlochała wbijając pięść prosto w jego klatkę piersiową.

Ignaczak chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to jednak nie był dobry pomysł, bo uśmiech zamienił się w przejęcie na wiecznie radosnej twarzy. Wpatrując się w zapłakaną twarz Nadii, stwierdził, że jest największym debilem na świecie. Nienawidził kiedy płakała, a teraz sam ją do tego doprowadził.

- Już dobrze. - przytulił ją. - Nic mi nie jest. - próbował ją uspokoić.

- Jesteś kretynem. - oznajmiła, przyciskając twarz do jego piersi.

- Wiem. Przepraszam. - pogłaskał ją po włosach. - Ale to znaczy, że się o mnie martwisz. - uśmiechnął się pod nosem.

- Jak mogłeś w to wątpić? - uniosła wzrok wlepiając w niego swoje zapłakane tęczówki. - Oczywiście, że się o Ciebie martwię, głupku. Jesteś dla mnie najważniejszy. Nawet nie potrafię już bez Ciebie normalnie funkcjonować. Dzięki Tobie mam tą pieprzoną nadzieję na lepsze jutro. Nigdy nie miałam kogoś takiego i nie chcę stracić jedynej osoby, dzięki której potrafię się szczerze uśmiechać. - wyrzuciła z siebie zaciskając dłonie na jego barkach.

Te słowa odbiły piętno na jego sercu. Nigdy czegoś takiego nie usłyszał. Nawet od własnej żony. Chciał ją zapewnić, że ona też jest dla niego najważniejsza, że dzięki niej wszystko jest lepsze, bardziej kolorowe. Że o wiele bardziej stara się na treningach mając w głowie myśl, że gdy wyjdzie w podstawowym składzie, gdy zagra dobrze, ona będzie najszczęśliwszą osobą na świecie. Chciał, ale nie mógł..

- Nie stracisz. Obiecuję. - odparł wyraźnie wzruszony całując czubek jej głowy.

***

Z jednodniowym poślizgiem, ale wrzucam. :)
Niestety przygotowania do świąt pochłaniają cały mój czas. Następny rozdział za tydzień, albo dwa. Od Was wszystko zależy.. ;)
Już teraz życzę Wam WESOŁYCH ŚWIĄT! Mam nadzieje, że wszyscy je przeżyjemy!

No i.. CZY KTOŚ W OGÓLE I W SZCZEGÓLNE TO CZYTA? :)

1 komentarz:

  1. No halo, ja to czytam przecież!
    Oczywiście z komentarzem wpadam spóźniona, gdzieś znad multikulturelle Gesellschaft, z kubkiem zielonej herbaty o jakże wdzięcznej nazwie Sekrety Rzeszowa, wpadam bez ładu i składu, ale z miłością♥
    Generalnie to miłość max, bo i Nadia, i Krzysiek potrzebują przyjaciela. I znaleźli siebie. Ta ich relacja jest ewidentnie trochę skomplikowana, oni sami się w tym trochę chyba gubią. Muszą się odnaleźć, wszystko sobie wyjaśnić i wypracować, ale to łatwe zapewne nie będzie.
    I tego, kocham, cnie?♥

    OdpowiedzUsuń